Jak tylko mogę tak wystrzegam się pisania tu o jakichkolwiek deklaracjach politycznych i religijnych.
Jednak tego co stało się w jednej z wielu paryskich redakcji nie można okryć całunem milczenia w imię braku deklaracji politycznych.
Bo tak naprawdę to mógł być każdy z nas, niezależnie od poglądów, wiek, rasy czy wyznania...
Naturalną reakcją w takim momencie jest natychmiastowe wyparcie - to nie jest możliwe. Nie dla mnie, nie tu...
Na to właśnie liczą fanatycy wszystkich rodzajów, dupomózgi z urojeniem o własnej misji zbawienia świata w oceanie krwi.
To nasz strach, nasza bezradność wobec tej alogicznej fali żądzy krwi i mordu wykorzystującej religię jako jakże użyteczny parawan moralny stanowi dla nich tak pożądaną ambrozję. A przy okazji ten listek figowy wiary pozwala im wyzuć się z litości - zabijają przecież obcych, odmieńców, zakały ludzkiej rasy. Zostawiając nieskończonie lepszy świat...
Jednak nie można również utożsamiać działań grupek popierdoleńców z całą społecznością religijną czy narodową.
Wielu spośród nich jest spokojnymi ludźmi pokojowo koegzystującymi z innowiercami. Ludźmi takimi samymi jak my wszyscy, pragnącymi w spokoju i dobrobycie trwać, wychowywać dzieci zgodnie z własnymi tradycjami i uniwersalnymi zasadami moralnymi, choć ubranymi w inne słowa, to przekazujące identyczne wartości.
A mimo to często popełniamy ten karygodny błąd stygmatyzując grupę do której przynależeli dani dupogłowi, wkładając tym samym doskonałe argumenty w ich ręce, świadczące na ich korzyść - patrzcie oni nas nienawidzą, więc pokój nie jest dostępną opcją. Sprowadzając ten dylemat do prostackiego my lub oni...
Jedynym jego efektem jest szaleńczo wirujące perpetuum mobile krzywd, bólu i zawiści. Popychane do działania w rytmie ataków i odwetów, z krótkimi interludiami zrywów ludzi, gdy potępiamy taki modus operandi. A chwilę później zapominamy, zajęci własną codzienną szarpaniną o byt.
I machina rusza i mieli nasze nadzieje, żywota...