sobota, 25 października 2014

Neopatriotyzm?

Bo jest sobota,a w soboty tacy jak ja wolą myśleć...


Ten post powstaje niejako na czyjąś prośbę, jednakże wątpię aby jego zawartość okazała się znacząco zbliżona do poglądów "zamawiającego".

Patriotyzm jest bardzo ważnym pojęciem w każdej ludzkiej kulturze, niestety w naszej polskiej narosło wokół niego sporo mitów, przeinaczeń i nawet przekłamań, nie wspominając o wspaniałym politycznym wycieraniu swojej smrodliwej dupy tym wspaniałym pojęciem, ale po kolei.

Kim jest patriota, oraz jaką postawę można uznać za patriotyczną?

Niestety moje podejście do tego pojęcia jest krańcowo odmienne od tego co mówią do nas wielkie głowy zza szklanej szybki i nieprzystające do haseł ryczanych przez terroryzujące okolice zwały testosteronu na dwóch nogach.

Dla mnie personalnie patriotą jest osoba, która reprezentuje sobą, swoim zachowaniem pewien poziom kultury nie tylko osobistej, ale i tej dotyczącej zachowań społecznych.  Jest to osoba świadoma własnego dziedzictwa kultury, świadoma również wad niesionych przez pokolenia, jednakże zamiast je w prostacki sposób powielać i się nimi wręcz szczycić, stara się je raczej zmarginalizować. Tak aby następne pokolenia wychowywane były już w nieco inaczej, w stylu łączącym to co najlepsze z naszej przeszłości z tym co oferuje nam współczesny świat, czyli tak aby  nie wstydzili się przyznać do faktu że pies srać potrafi i jak się tego psa ma to warto by było dla wspólnego dobra po nim posprzątać, a jednocześnie wiedzieli, że wybory i gościnność są rzeczami niezaniedbywanymi.  

Tak może nieco dziwnie to zabrzmi, ale nie uważam, że emigracja do innych krajów po zakończeniu cyklu edukacji w ojczyźnie jest postawą stricte zaprzeczającą patriotyzmowi. Paradoksalnie, im więcej takich osób wyjedzie, tym wyższe są szanse na przełamanie pewnych negatywnych stereotypów i ośmielę się nawet posunąć do stwierdzenia, że takie osoby są w pewnym tego słowa ujęciu ambasadorami naszej kultury w innych krajach.
Swoim zachowaniem jako osoby wykształcone i mam nadzieję wychowane tak, jak wcześniej już wspomniałem stanowią doskonały jakościowy kontrprzykład dla wielu cudzoziemców, którzy ten kraj ocenialiby tylko i wyłącznie po smętnych i zaściankowych realiach politycznych.

Vide my oceniający Rosjan po działaniach Herr imperatormussa Putina.

To właśnie dlatego mam szpaler wątpliwości słuchając jakiegoś pajaca czy innej pierdoły  w "rzetelnych" mediach, który mówi bezwstydnie, jakim to on jest lepszym patriotą, a reszta to jakieś wypierdki. To właśnie dlatego czuję palący wstyd ilekroć w cudownym medium jakim jest internet czytam opinie idiotów o totalnym braku pojęcia o problemie, co jednakże absolutnie nie przeszkadza im rozpoczynać idiotycznej dyskusji zakończonej spektakularnym obrzucaniem się inwektywami tak prostackimi, że tak na dobrą sprawę czasem małpy potrafią zachowywać się bardziej ludzko.

Wiecie jednak, co jest w tym wszystkim najgorsze?

Fakt, że takie właśnie byty ameboidalne w ilości inteligencji osobniki niezwykle skutecznie zawłaszczają sobie dni takie jak 11 listopada, które zamiast być rodzinnym świętem które jednoczy ludzi w miłości do kraju, jego kultury i historii, staje się krwawą areną rozpierduchy sprowadzalną do tego:

Żyjesz w dzielnicy X, a nie Y?? Ty #$%^&^%$#$!!! 
Jakim prawem śmiesz nazywać się patriotą!

 I choć zabrzmi to faszystowsko, w takich chwilach jestem za prawem zakazującym rozmnażania się osobnikom  o pewnych parametrach umysłowych poniżej średniej, jako że dowolne kary finansowe czy też pozbawienia wolności nie przynoszą spodziewanych rezultatów,a kamieniołomy są passe od dłuższego czasu.


Gwoli wyjaśnienia prezentowane opinie są tylko i wyłącznie przedstawieniem mojego osobistego poglądu na patriotyzm, a jeśli ktoś ma zamiar z tego powodu mieć tak zwany "staropolski ból dupy" to polecam wizytę u lekarza lub farmaceuty - w końcu NFZ jeszcze nie skończył nas wykańczać.

Q.


czwartek, 23 października 2014

Magia opowieści

Skoro odkryłem niejako talent narratorski, to chyba warto z niego zrobić jako taki użytek.


Język, którym mówimy, czyli ten który zawiera słowa zamiast kubeczków smakowych, stanowi wspaniały dar przekazywany latoroślom przez rodzicieli od niemal niepamiętnych czasów. Co ciekawe wchodzi również w skład ogólnego pakietu instrukcji "Jak zbudować człowieka", który to pakiet jest charakterystyczny dla każdej kultury na tym sporawym kawałku skały.

Czym dokładnie jest ten pakiet dowiecie się nieco później, na razie niech stanowi to cudną lekko mroczną tajemnicę, bo tak właśnie działają opowieści. Sprawiają, że chcemy wiedzieć, musimy  wręcz wiedzieć cóż się stanie w następnym akcie.

Będąc człowiekiem nieco ironicznym nie mogę nie zauważyć, że życiem w wielkim stopniu kierują opowieści, które opowiadamy sobie , znajomym, ukochanym czy też najzwyklejszym w świecie obcym spotkanym w jakimś pubie, no zwłaszcza kiedy obie strony sobie już leciutko pływają w marynacie z piwa.
Tak paradoksalnie to opowieści i przyjemność związana z ich odkrywaniem wielokroć pozwalały ludziom przetrwać mroczne czasy i ponownie cieszyć się życiem w blasku nowego dnia, bo któż nie oprze się magicznej możliwości realizacji baśniowego "Długo i szczęśliwie" we własnym życiu.

Nawet kiedy rzeczywistość pokazuje nam bezsensowność takiej opcji, tak dla przykładu sztandarowa opowieść o miłości pokonującej wszystko. Tak więc kto z nas nie podniesie łapki, gdy zakochany w kimś po koniuszki włosów, nie pomyślał że przecież wszystko musi być dobrze?


I teraz następuje ten kulminacyjny moment w którym z wrażenia wszystkim spadają klapki z oczu.

"Jak zbudować człowieka" to zestaw instrukcji w mniej lub bardziej dosadnie formalnym stylu sugerujący jak wychować, indoktrynować lub też tresować swoje dzieci w zgodzie z obowiązującym kanonem kultury. Z tym że z powyższych wybierzcie to określenie które oddaje wasz prywatny stosunek do tej sprawy,gdy ja tymczasem spróbuję nieco was zaskoczyć:

Pamiętacie mój problem z wytłumaczeniem skąd dzieci wiedzą że lewo to lewo, a nie prawo? No chyba że są stereotypem blondynki...

Odpowiedź jest częścią pakietu "Jak zbudować człowieka" i niestety wymaga odwołań do jakże kochanej przez wszystkich niby nauki zwanej psychologią. W dużym skrócie dzieci chłoną zachowania i opowieści rodziców niczym gąbki wodę i na ich podstawie budują pewne wzorce dotyczące postrzegania świata, które z czasem przechodzą w półautomatyczne odruchy, wraz z utrwalaniem pary obiekt idea w rozwijającej się świadomości.

Co jednak wcale nie oznacza, ze jako ludzie rozumiemy ideę drzewiastości drzewa.
Przytaczając słowa Einsteina: "Na pewne problemy nie można znaleźć odpowiedzi na tym samym poziomie świadomości, na którym postawiliśmy pytanie".

Q.

 

Ps. Prywatnie jestem gawędziarzem, który potrafi zacząć od sinusoidy,aby poprzez serię innych tematów skończyć na opowieści o Koperniku w sposób pośredni odkrywającym dowody na heliocentryzm, chociaż czasami wolę jednak swobodne milczenie.

środa, 22 października 2014

Cena informacji

To niestety  będzie kolejny smutny wpis w stylu: Oto durnie jest oczywistość świata, macie i patrzcie jak was na tym cynicznie dymają jak chcą...

 
W sumie zaczęło się od mojego pewnego "znajomego" i "genialnej promocyjnej lokaty" w pewnym banku, do której założenia serdecznie nakłaniał.
Nie wiem czy 55 złotych za sprzedanie własnych danych osobowych to dla was  dużo czy mało...
Jak dla mnie to kwestia wyceny własnej wartości, przez analogię wątpię aby ktoś kogo nie zmuszają do tego okoliczności sprostytuował się za  tę kwotę...

Więc dlaczego łykamy takie promocje niczym złota rybka karmę?

Bo wydaje się nam, że poza jakimś łatwym do spełnienia warunkiem to niemal darmowe pieniądze.

Wierzymy tym samym w system w którym jedynie rzeczy materialne mają wartość,a cała reszta to takie zunifikowane duchy bez wartości krążące w innych nieobserwowalnych wymiarach. Nie uwzględniam tu ludzi na wspomagaczach, dopalaczach i psychotropach, za co przepraszam, ale z braku doświadczeń nie jestem w stanie odwzorować ich perspektywy widzenia świata.

Taki system watościowo-materialistyczny jak się można z łatwością domyślać funkcjonował przez tysiące lat. Od barteru po parytet złota, a nawet współcześnie jako fragment większego systemu nadającego określoną wartość materialną informacji, jeśli chcecie wiedzieć więcej - ekonomia tak naprawdę nie jest trująca dla umysłu.

Obecnie, o czym nieraz boleśnie się przekonujemy, coraz większą "wartość" ma informacja nie po przekształceniu w materialną postać, ale jako dane. Dane, które przemieli nasz podręczny komputer, dane które wprowadzamy w jakiś sposób do umysłów, jak i dane o nas samych, dla  których uzyskania niektórzy gotowi sa oddać góry złota i włamać się niemal wszędzie, a nawet zaprzedać się diabłu na wieczyste molestowanie...

Tak na dobra sprawę, człowiek w stadium pieluszkowym poza bezdyskusyjnym  potencjałem który może rozwinąć lub zmarnować oraz zalążkami osobistych preferencji, posiada tylko pewną nadaną mu przez troskliwych rodziców wartość w postaci danych osobowych, którą to wartość formalizujemy oczywiście adekwatnym papierkiem.

Na moje i wasze szczęście, już jakiś czas temu jakieś mędrki zorientowały się, że informacja w postaci danych będzie cenna i zaczęły wdrażać, mniej lub bardziej kalekie sposoby ochronienia jej przed naszymi demonami chciwości. Konsekwencje ich decyzji w starciu z rozbuchanym duchem wolności w dziwnym ludzkim kontekście widzimy jako ogólnoświatowe zawody w rzucie gównem na odległość, bo do tego poziomu dociera dyskusja o prawach autorskich, podatkach za ich użytkowanie i sposobach ich egzekwowania.

Natomiast środkami oddziaływającymi z rzeczywistością dla tak wyewoluowanego systemu prawnego są między innymi: patenty i umowy  "sprzedaję nerkę, wątrobę i połowę mózgu" w mojej nomenklaturze, a bardziej oficjalnie - umowy licencyjne, oraz nie mniej ważne prawa o ochronie danych osobowych, które z jakąż łatwością porzucamy widząc majaczące widmo zysku.

Więc ceńcie się jeszcze póki możecie...

 

Q.

 

Ps. Argumenty w stylu: "Ale na razie nie dzwonili..." nie są argumentami, które jestem w stanie zrozumieć , ponieważ zwłoka w komunikacji może wynikać ze złośliwości bankowców, pozwalających ofierze zapomnieć o sprawie, aby potem złapać ją z opuszczonymi spodniami...

sobota, 18 października 2014

Summum summarum

Zacznę od czapy: przez chwilę myślałem żeby zamknąć to w cholerę, pogasić światła i podziękować za stracony przez Was - czytelników czas. Tylko, że tak nie umiem...

 

Tak więc mam nadzieję że takie drobne podsumowanie z okazji 2000 wejścia i może nawet czytania okaże się tylko drobnym znacznikiem w dalszym moim niby pisaniu.

I właśnie dlatego zamiast wspominać i utrwalać wam wiedzę o tym że miłość to nie tylko dobieranie się sobie do niewymownych, że tabu to przeżytek i przy okazji tolerancja może być tęczowa, a dyskryminacja jest bzdurą oraz że choćbyśmy stawali na głowie inspiracja to wredna suka gryząca po palcach, a oceny ludzi muszą niestety ewoluować wraz z czasem; pragnę jak najserdeczniej podziękować  kilku osobom, tym "wybrańcom" którzy celowo lub też nie wspierali mnie w  kpiącym obserwowaniu świata i okolic:

"Porcelanowej Pani" za niekończący się optymizm, czasem rozsądek i niekiedy zapominalstwo.

"Elektrostatycznemu Aniołkowi" za rozmowy, oraz zrozumienie dla piorunów kulistych i wszystkich innych  tych moich szalonych pomysłów, które wielu postawiłyby włosy na sztorc.

"Galowi który lubi być anonimem" za podpuszczenie mnie do napisania opowieści o tym co mogłoby być, gdyby prawdą stawały się sny.

Oraz komuś kogo na własny użytek nazwałem "Błękitną iskierką" za potwierdzenie powiedzenia że  "All in all jesteśmy tylko ludźmi" oraz arktyczną obojętność, która okazuje się być fascynującym doświadczeniem.

Ach i najważniejsze podziękowanie ze wszystkich dotyczy tych którzy niepomni moich ostrzeżeń poświęcali czas oraz uwagę na czytanie i może nawet zrozumienie tego co tu się pojawia.

 

Q.

 

Ps. Wybrańcom żeby nie być gołosłownym, poza wieczystą chwałą przysługuje dowolnie wybrane piwo lub ekwiwalent, tyle tylko że tyci  haczykiem jest odbiór osobisty ;)



poniedziałek, 13 października 2014

Psylocybiczna kolorystyka świata

Bo miałem teoretycznie napisać coś o freudowsko rozseksualizowanych feministkach obmacujących granice absurdu, ale jakoś mi się nie chce. A i za tę piosenkę możecie mnie pokochać lub znienawidzić...

 

Tak więc zastępczo wezmę się za palący problem męskiej ułomności kolorystycznej.
Temat znany i obśmiany przez wszystkich, przecież facet jako szowinistyczna pododmiana patafiana rozróżnia jedynie kilka kolorów podstawowych,a jego nanookres skupienia przyciągają kwestie takie jak odległość od najbliższego baru, szanse na wyrwanie seksbomby i położenie przestrzenne tej cholernej toalety, a nie wyrafinowane sugestie rozmytego księżniczkowatego różu z dyskretną nutą kurwiarskiej czerwieni na sukni tej  parchatej ździry pięć stolików dalej.

Oczywiście przeginam, ale jest jesień i kolorystyka okolicy osiąga poziom złożoności ogarnialny jedynie przy zastosowaniu niemal magicznego wyciągu z grzyba psylocyba (przed użyciem zapoznajcie się z doktryną podpisu, bądź skonsultujcie z najbliższym znachorem bądź bioradioenergoterapeutą), który ma tę ciekawą właściwość rozszerzania ludzkiej percepcji na całe kopy wymiarów urojonych Z tą dyskretną uwagą, że mogą zdarzyć się wymiary zawierające odwrotne smoki (takie co zioną ogniem tyłem..), lewitujące członki i inne produkty pochodne...

Więc jak statystyczny facet miałby określić kolory liści na drzewie?

-Eeeee, jesiennoliściasty!?


Jest najprostszą odpowiedzią eksterminującą wszelkie możliwe komplikacje, ale też niewątpliwie wywołującą mały armagedon furii u płci przeciwnej zakończony podaniem w wątpliwość istnienia czwartej synapsy w męskim mózgu; tej odpowiedzialnej za myślenie gdy pozostałe trzy zajmują się barem, seksem i toaletą...

W przypadku statystycznej niemożliwym czyli osobnika szowinistycznego o łącznej zawartości synaps przekraczającej wzmiankowane cztery możliwa jest odpowiedź:

- No wiesz taka jakaś sfermentowana mieszanina żółci, czerwieni, brązu i zieleni...

Co skutkuje powstaniem znaczącej porcji ciężkostrawnych komplikacji związanych z  średnią możliwą graniczną żółtością żółci.

No i absolutnie niemożliwe  przecież jest istnienie osobnika męskiego dręczonego zagwozdką jak sensownie opisać kolor, który w umyśle wywołuje skojarzenia z gniado brązowo beżowym, ale z odchyleniem zmierzającym w kierunku rozwodnionego miodu.

Którego zaistnienie byłoby niedopuszczalna skazą na typowo kobiecym zajęciu wymyślania nazw kolorów po których większość obdarzonych wyobraźnią ludzi zaczyna poważnie rozważać możliwość rzygania tęczą.

Także na końcu mogę nie pominąć tej cudownej fluoryzującej metalizmem żarówiastej w swej istocie odmiany różu ukochanej przez dziewczyneczki w wieku około lat 9, który ma tę osobliwą właściwość, poza przyzywaniem tęczowych jednorożców niepokalanej złośliwości, że niezwykle skutecznie eliminuje wszystkie zbędne synapsy z chłopięcego mózgu, zostawiając jedynie te nieszczęsne trzy...

Q.

 

 Ps. Przy pisaniu tego tekstu nie zastosowano żadnych psylocybopochodnych, co jednoznacznie wskazuje na fakt, że autor niestety jest osobnikiem statystycznie niemożliwym, faktycznie prowadzącym w/w rozmyślania odnoszące się do koloru pewnej kurtki...

sobota, 11 października 2014

Rozmówki fizoloficzne 2

Sądzę że przejść już można do tej bardziej ekwilibrystycznie filozoficznej części w której poza nieustannym monotonnym bełkotem o tym że drzewo jakie jest każdy widzi niestety pojawią się pewne  logiczne acz niesprawdzalne teorie.

 

Ponieważ jest to moje drugie podejście do tej cholernej kwestii mam wielce żywotną nadzieję (fałszywą jak się okaże), że nie skończy się to 3 stronami A4 nieczytelnego bełkotu naszpikowanego wystającymi z dziwnych miejsc fragmentami sensu, ale kto wie. Wszystko jest tu możliwe - w końcu to tylko pół litra zrozumienia...

Na początek czynimy absolutnie niepoprawne założenie, że wiemy jak wygląda drzewo.
Jeśli nie wiemy to nic się nie stało, wystarczy wstawić kamień, kolo, spamowódź, ekumenicznie ekstremistyczną bojówkę ekologiczną, lub dowolnie wybrany obiekt o niewiadomym przeznaczeniu z całościowej bazy dostępnych wichajstrów, cosiów i tentegesów. Sens wywodu mimo wszystko powinien zostać zachowany.

Ale skupmy się na drzewie. Nie na jakimś konkretnym gatunku, czy okazie, nie na jakieś biologicznej fazie istnienia czasoprzestrzennego drzewa, po prostu na drzewie jako pojęciu.

Jak zdefiniować drzewo?

Oczywiście składa się z gałęzi korzeni liści i takich tam dziwnych rurkowatych cosiów, które jakoś działają, tylko czy po zsumowaniu tych elementów otrzymamy ideę drzewa, czy jakiś splątany kłąb bezkształtnej biomasy?

Rozsądnym w tym momencie będzie założenie, że istnieje jakaś pierwotna idea pojęcia drzewa zakorzeniona w ludzkim umyśle. Fajnie prawda?

Jednakże opis jak, dlaczego i skąd się tam wzięła musi poczekać, aż znajdę sensowny sposób translacji własnych myśli w zrozumiałe zdania lub też metaforycznie i bardziej obrazowo: Jak opisać ślepcowi zachód słońca, tak aby rozumiał co widzę...
Niecierpliwi mogą zaś sięgnąć po "Naukę Świata Dysku II" gdzie ludzie mądrzejsi niż ja jakoś zdołali to osiągnąć.


I to było by na tyle jeśli chodzi o napady filozofii, natomiast bardzo niedawno zostałem absolutnie zaskoczony celną obserwacją:
  
Dlaczego faceci podają sobie ręce na powitanie?!

Czas więc najwyższy pozamiatać resztki zdumionej szczęki z podłogi i poteoretyzować.
Pierwotna i nieco szurnięta teoria miała małe co nieco wspólnego z rytuałem pokoju:

Coś na kształt ty głąbie patrzaj na moją pustą dłoń; oznaczać ona że mojsza przybyć w pokój i nie zrobić Twoja duże kuku moja maczuge i nie zajumam Twojsza kobieta do moja gospodarka.

Logiczne, proste i skuteczne, aczkolwiek niemożliwe do zaakceptowania w świetle uznanych metod naukowych.

Na ciekawy trop naprowadził mnie fragment podręcznika do svio-vivre'u, który poza pięcioma bzdylionami istniejących rodzajów kieliszków na wszystkie okazje i sposobów rozmieszczenia przy stole o dowolnie fikuśnym kształcie kochanki córki syna wujenki ze strony matki prababki okazał się być źródłem intrygującej ciekawostki:

"Zasadniczo osoby o wyższym statusie społecznym np. pracodawcy i kobiety, powinny jako pierwsze wyciągnąć dłoń. Mężczyźni przy tym powinni witać się gołymi rękoma- kobiety mogą na dłoniach mieć rękawiczki." 

 

Tak więc poza oczywistą obserwacja, że współczesne dziewczyny są niestety skrajnie niededukowane, dostajemy zgrabną teorię ustalania własnej ważności.

Biorąc po uwagę przeszłą obsesję na punkcie kultu "Ja macho, ty przydupas" taki rodzaj powitania można nazwać szybkim i bezkrwawym pojedynkiem na własną dupowzniosłość, który na dodatek nie wywołuje istotnych plam na wymyśle zwanym honorem , które to jak wiadomo najlepiej wybiela się cudzą krwią.

Jak dla mnie ogromny postęp od naparzania się wielgachnymi fallicznymi symbolami męskości po łbach, dla niezorientowanych chodzi o miecze. I jednocześnie okazuje się że szurnięta teoria nie jest aż tak szurnięta, przynajmniej nie aż tak bardzo jak statystyczny Homo sapiens jest szurnięty na punkcie własnej seksualności. 

Q.

 

Ps.  Od kiedy to kobiety rezygnują samoistnie z celebracji wyższości nad facetami!?

piątek, 10 października 2014

Rozmówki fizoloficzne 1

Zanim mnie zlinczują nawiedzeni obrońcy czystości języka może uda się naskrobać słów parę o tematyce wszelakiej:

Dlaczego bliźniaki dylatują w czasie, co czyni drzewo drzewem oraz odstrzelone od rzeczywistości teorie w temacie powitań między nami facetami.

 

I na samiuteńkim początku fizoloficzne jest frankeistenowskim zmutowanym zlepieńcem dwóch całkiem sensownych słów: fizyka i filozofia. Swe powstanie zawdzięcza jakże człowieczej skłonności do ułatwiania sobie życia, bo przecież pisanie rozmówki niedoszłych fizyków o postrzelonej filozofii jest nudne, mdłe i nie na czasie..

Tak więc bez dalszych opóźnień: dylatacja czasu oparta na nieśmiertelnym przykładzie bliźniaków, z których jeden obojętnie który, zostanie niewątpliwie przemocą wsadzony w rakietę która łamie wszystkie dozwolone ograniczenia prędkości w terenie niezabudowanym, czyli porusza się z prędkością niebezpiecznie bliską c.

Co pokrótce przedkłada się na jakieś tam sfizolone i schizoiczne różnice wieku między bliźniakami widoczne po powrocie rakiety od której wystrzelenia minęło dużo dużo lat, przez które zdrowy rozsądek ląduje w pokoju bez klamek?

Na pierwsze uderzenie logiką nie ma tu sensu. Jak to jeden jest młodszy a drugi starszy, przecież to bliźniaki? I dlaczego wszyscy fizycy w okolicy w sposób  złośliwie skomplikowany twierdzą że ma to sens?

Bo niestety ma...

Wyobraźmy sobie, że nasze bliźniaki podróżują z jakiegoś miejsca w fikcyjnej czasoprzestrzeni o nic nie mówiącej nazwie A do jeszcze bardziej niedookreślonego miejsca B, które ma tą szczególną właściwość, że nie chce mieć nic wspólnego z A. Jeden z nich porusza się wraz z resztą utrapień( ziemskiej populacji człowieczej), drugi zaś siedzi wygodnie w wypasionej rakiecie popylając niebezpiecznie blisko prędkości światła (wzmiankowanego wcześniej c).

Logika podpowiada nam że na pokonanie  odległości pomiędzy A i B potrzebują jakiegoś czasu T, który zależy od szybkości ich podróży.

I czas na prawdziwą zagwozdkę: czy bliźniak w rakiecie porusza się dużo szybciej niż ten na zapaskudzonej Homo Sapiens planecie??

Jeśli odpowiedź brzmi tak, to istnieje czas Tr - podróży rakiety, stanowiący de facto o wieku danego bliźniaka w punkcie docelowym B, który to czas jest wielokrotnie mniejszy niż czas Tp- podróży planety do punktu B. Ergo wykazaliśmy, że paradoks bliźniąt jest absolutnie logiczny dla planet i rakiet poruszających się bez tarcia i grawitacji w liniach prostych na dodatek nie używając niczego ponad prostackim V=S/t.

Niestety to jest tylko eksperyment myślowy zagnieżdżony w sprzyjającej przestrzeni fazowej nie będącej realistyczną ( czyli NIE tą którą zwykle doświadczamy w sposób niezwykle zmysłowy), jednak pokazuje on w mocno uproszczony sposób logiczność dylatacji czasu.

I w ten niesamowicie nudny sposób dowodzimy również, że fizyka jest tym piękniejsza im bardziej skomplikowana, oraz że  w sposób nieunikniony docieramy do końca pierwszej części rozmówek fizoloficznych.

Q.


Ps.  Najszczersze podziękowania dla pewnej uroczej damy za podsunięcie mi tego tematu.