środa, 19 listopada 2014

Dokąd zmierza świat?

I zadałeś sobie pytanie na które nie ma odpowiedzi...


Od tysięcy lat zadajemy sobie raz po raz to samo niezgłębione pytanie. Dokąd prowadzi droga którą obraliśmy/ I czy świat jaki znamy rozpłynie się niczym mgła w obliczu nowych zagrożeń?

I jakie to będą zagrożenia?

Eskalacja terroryzmu, karmionego nienawiścią na podłożu religijnym, ekonomicznym i ustrojowymi i w efekcie zapaść, po tym jak zlikwidowane zostają linie lotnicze, a granice między państwami uszczelnione najnowszą technologią i gigantycznymi murami, czy może jednak dla odmiany globalne wyrzynanie słabszych w bezsensownej walce o niknące w oczach resztki zasobów naturalnych przy nawarstwiających się hałdach odpadów po nie"nowych' produktach?

A może ciekawszy przykład - upadek zorganizowanej państwowości na korzyść ekonomicznie doskonalszego modelu korporacji giganta. I ich wewnętrzno-zewnętrzne starcia mielące szeregowych szaraczków na proch i pył, a to wszystko na cudownym tle powolnej kolonizacji najbliższych planet.

I dla odmiany weselsza kombinacja: inteligentne nanotechnologie, całkowite opanowanie pogody na tej planecie i nieuchronne nadejście kresu ludzkości w starciu z ekspansywną SI przemieniającą całą dostępną materię na układy scalone?

To niestety tylko kilka losowych przykładów tego co może nas czekać za 20 może 40 lat, zależnie od tempa rozwoju technologii i pierdyliona innych czynników, których nie jesteśmy w stanie w jakikolwiek sposób unormować, zapisać wzorem i przemielić na komputerach.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jako jednostki jesteśmy tak zabiegani swoimi "potrzebami", niekończącą się pogonią za czymś co wydaje się nam lepsze, że nie mamy czasu, ani ochoty przystanąć i na spokojnie pomyśleć "Po cholerę mi to?".

Daliśmy sobie wpoić przekonanie, że ten wyścig donikąd jest jedyną dostępną opcją, że to wszystko tłumaczy się akronimem TINA - There is no alternative, ale co jeśli jednak istnieje inna droga?

Dokąd prowadzi i ile kosztuje?

Q.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Mature or immature?

Ci z was Czytaczy, których przewrotna natura obdarzyła dobrą pamięcią, pamiętacie zapewne, że jakiś czas temu w napadzie starości napisałem, że wolność to odpowiedzialność.

 

Dziś zmobilizowany napadem filozofii i ciekawym wyznaniem znajomego, które przeczytacie tu; u którego w pięknym wieku młodzieńczym mentalna wajcha przeskoczyła z dziś/jutro na za 10 lat...

Nazywamy taki przeskok wejściem w dorosłość, czy też nieuniknionym podjęciem się obowiązków kończącym piękne dni chlania, ćpania i tańców po blady świt, które od tej chwili stają się pięknym opromienionym nostalgią wspomnieniem.

Ja wolę myśleć o tym w kategoriach pełnego zrozumienia ilości naszej wolności, a co za tym idzie ilości odpowiedzialności jaką jesteśmy w stanie na siebie przyjąć pozostając w pełnym komforcie psychicznym. Oczywiście nie można zapominać o fakcie uświadomienia sobie istnienia konsekwencji każdej naszej decyzji. Choć czasem dla niektórych to spory szok, a nawet pojęcie wymykające się zrozumieniu.

Chociaż może również chodzić o odarcie się z wyimaginowanego obrazu siebie jako władcy świata, spojrzenie wstecz na wszystko to co mamy i  dyskretne zastanowienie się czy tak chcę żyć, czy może jednak w obliczu nieuchronnej presji czasu wypadałoby zacząć coś zmieniać. Bo zaczynają się delikatne zmarszczki, czasem zalążki łysienia czy też inne tego typu znaki świadczące o ostrych zębach czasu, lub też nieoczekiwanie pojawia się przeczucie, że poznało się kogoś, z kim warto przewędrować całą resztę życia, choćby i do piekła.

To jednak przypadek dotyczący osób myślących...


Q.

Ps. Wybaczcie, że tak krótko.

niedziela, 2 listopada 2014

Byt w niebycie...

 Chyba każdy  z nas ludzi zastanawiał się kiedyś. o ile nie jest skończonym tumanem, czym jest życie.

Ilu z nas natomiast zastanawiało się czym jest śmierć?

Końcem drogi, ostatecznym audytem, ostatnią kartką opowieści o nas samych?
Czy też tylko niewygodnym przystankiem na którym czekamy na przesiadkę gdzieś dalej?

Co ciekawe w kulturze masowej utrwalił się wizerunek śmierci jako posępnego szkieletu z morderczą kosą lub czasem w wyjątkowych sytuacjach mieczem.Ludzkie umysły jakoś tak działają i nie pytajcie mnie dlaczego - po prostu tak jest.Natomiast mnie osobiście najbardziej ze wszystkich tych antropomorfizacji podoba się ta stworzona przez Terry'ego Pratchetta jako Śmierć Świata Dysku.
Cynicznego mrocznego żniwiarza o głosie bazaltowych nagrobków spadających na granitowy sarkofag, którego kwestie dialogowe należy zapisywać TAK i który  raczej bawi niż straszy.

Cóż tak właściwie jeśli się nad tym spokojnie zastanowić to śmierć wbrew naszym antropocentrycznym oczekiwaniom nie przypomina w działaniu przełącznika Żyjesz/Umarłeś czy wyciągnięcia wtyczki Ja z gniazdka Doczesny Świat.
Śmierć jest procesem, czymś co zaczyna się w momencie poczęcia, a ostatecznie kończy się wygaszeniem świadomości. Jest również czymś naturalnym, integralną częścią pakietu czyniącego nas ludźmi, a mimo wszystko panicznie jej się boimy. No spora część z nas, zwłaszcza ci którzy żałują, że żyli tak a nie inaczej. Wolność wyboru to odpowiedzialność - pamiętacie?

Istotną kwestią, którą aż do tej chwili zbywałem milczeniem, jest pytanie: I co dalej?
Umarliśmy i co dalej z tym fantem metaforycznie i metafizycznie mamy zrobić?
Różne religie w różny sposób udzielają odpowiedzi: odrodzenie w jakimś cudownym/paskudnym miejscu zależnie od wyglądu życiorysu, powolne wspinanie się po stopniach kolejnych żywotów, od kornika do człowieka, po ateistyczne przestrzenie pełne  pustki.
Ośmielę się do tej listy dopisać śmiałą tezę: umieramy ostatecznie dopiero  wtedy, gdy umiera pamięć o nas. Dziwne podejście, ale otwiera spore możliwości manipulacji naszymi umysłami, no i ucisza odrobinę niepewność czającą się w umyśle.

Zabawne jest za to podeście ludzi młodych i w pełni zdrowych, to ich nieskomplikowane przekonanie o własnej nieśmiertelności czy też niezniszczalnej energii, jakby starość, choroby czy śmierć były rzeczami, które trafiają się tylko innym. W takim przypadku jestem ambiwalentny i choć zazdroszczę nieco podejścia, to jednak współczuję bolesnego przebudzenia.

Oczywiście istnieje alternatywa likwidująca na cacy i glanc wszystkie powyższe rozwiązania.
Należy po prostu przyjąć, że nasze istnienie jest tylko iluzją, odmianą sterowalnej fikcji kreowanej przy użyciu tańczących kwantowo urojeń w naszych białkowych mózgach.
Fachowo takie podejście można chyba nazwać syndromem wyparcia w wersji ostatecznej, no i jest bardzo wygodnym alibi w sądzie:
 - To nie mogłem być ja, bo ja jestem tylko urojeniem, wy wszyscy też jesteście urojeniem.
W efekcie wyznawca lub wyznawczyni tej drogi myślenia dość szybko skończy w przyjaznej przestrzeni pozbawionej ostrych krawędzi. A przynajmniej kupie atomów nazywającej się mną, tak się wydaje...

Q.

 

 

Ps. Obyście nigdy nie musieli decydować o życiu lub śmierci...