piątek, 21 sierpnia 2015

Broken line of control

Rzucił się z siekierą na bezbronną 10 latkę.
Większość z nas widzi w nim potwora, fanatyczną bestię napędzaną bezrozumną wściekłością. Monstrum które natychmiastowo powinno skonać w straszliwych męczarniach za swój czyn.


Ja jednak widzę człowieka doprowadzonego do punktu w którym emocje łamią kontrolę świadomości. Którego ścieżka wyborów świadomych, mimowolnych i tych niezależnych od niego doprowadziła do wyparcia się problemu, do oskarżenia świata o własne cierpienia, każde niepowodzenie, najmniejszy błąd i wreszcie do punktu w którym każdy najmniejsze zdarzenie mogło stanowić punkt zapalny. Czy była to piosenka, gest przechodnia, nieuprzejme spojrzenie dziewczyny, czy świdrujący uszy śmiech dziecka? Teraz to nie ważne. Stało się. Jednak w całej tej historii najgorsze jest to że oceniamy go jednostronnie,  nieustannie zapominając o tym że oceniamy

Człowieka, którego czyn mógł popełnić każdy z nas.


Oczywiście wielu z nas zaprzeczy, uzna za niemożliwe i wydumane. Otóż nie. Każdy miewa czasem taki moment w którym ma szczerą i przeraźliwą ochotę pierwszą osobę która się czymś podłoży wykończyć tak, że będzie musiała wydłubywać uszy z dupy przy pomocy stóp. A jeśli nie przechodzimy od myśli do czynu, to po prostu mamy więcej szczęścia i lepszą kontrolę nad samym sobą.

Jednak kluczowa jest właśnie ta przypadkowość ofiary i idące za nią odrzucenie myśli o człowieczeństwie drugiej istoty, która sprawia że mamy opory o wiele mniejsze niż w przypadku osoby którą znamy. Znów wielu zaprzeczy, że takie zapomnienie ma kiedykolwiek miejsce w ich życiu.

Tyle że ma. Przypomnijmy sobie jak traktujemy tłum w marketach, kierowców stojących w korkach, tańczących na parkietach i koncertach.

Czy myślimy o nich jak o niezależnych jednostkach, pełnych marzeń, obaw nadziei i czasem nawet myśli?

A może stanowią tylko poruszający się obiekt w polu widzenia, bezrozumną wobec nas odnogę tłumu, nic nie znaczący homoidokształtny stwór, o którym jak najszybciej pragniemy zapomnieć, w pośpiechu dążąc do własnych nieuchwytnych celów. I jakże łatwo jest przy takim podejściu, mając odpowiedni impuls uderzyć w tą otoczkę cywilizacji, zmielić ją na proch i poddać się działaniu czystych pierwotnych emocji.
Emocji z gatunku najniższych, ledwie wystających ponad wolę przetrwania i własne rozbuchane ego stanowiące integralny rdzeń tejże woli.

Zobaczcie jakich ludzi uznaje się za wielkich, świętych i godnych naśladowania:
Osobników, który siłą swej woli i charakteru umieli powściągnąć własne ego, wyznaczyć mu nieprzekraczalne granice, nazwane wiele pokoleń później głęboko moralnymi.

Choć co niezmiernie ciekawe moralność w formie takiej jaką określamy ją obecnie niekoniecznie musiała ewoluować w oparciu o autorytety. Znacznie łatwiej jest ją wyprowadzić jako czynnik znacząco zwiększający przetrwanie protocywilizacji u zarania naszego istnienia. 

Idąc o krok dalej można nawet posunąć się do wniosku iż to moralność wraz z postępem technologicznym i "intelektualnym" stanowi fundament cywilizacji. 
A może jest na odwrót i to z "cywilizacji" wynika moralność?

Q. 

Ps. 
Osobniki które popełniają lub wykazują znaczące predyspozycje do popełnienia wspomnianej na początku zbrodni, tylko po to by wyładować się na innych, powinno się leczyć, a jeśli nie przynosi to efektu, skutecznie izolować od reszty społeczeństwa. Chociaż znacznie łatwiej było by ich potraktować jak oszalałe ze wściekłości zwierzęta i po prostu uśpić. Tylko że tak nie postępuje się w cywilizowanych umoralnionych czasach.

sobota, 6 czerwca 2015

Kobieta niczym śnieg...

Wracam z niebytu.
Wiecie co jest tam najgorsze?

To, że udało mi się wytrzymać  aż tydzień bez filozofii, zanim dopadły mnie smutne efekty syndromu odstawienia.

Jednak myślenie uzależnia :)

I tytułowa kwestia, z gatunku tych przewrotnych, niepokornych myśli powstających przypadkiem, gdy wpuszczamy się w kanał, tylko po to by wydobyć kolejny tosheroon. Oczywiście cały poniższy tekst to tylko grubo szyta metafora, kryjąca moją nieudolność w rozwijaniu fraktalizacji kobiecych osobowości.

Kobiety przypominają płatki śniegu.


Pozornie identyczne, lśnią bielą swej niewinnej urody, kusząc wirtuozerią rubensowskiej topografii wirującej w ruchu, a my mężczyźni niczym dzieci cieszymy się z tego co postrzegamy. Gdy jednak przyjrzymy im się dokładnie, odkryjemy, że mimo pozornego podobieństwa między sobą, tak naprawdę nie ma dwóch identycznych, a jeśli nawet się taka anomalia pojawi, to szybcikiem ginie w niejasnych okolicznościach.

Różnorodność fizycznej formy, nieskończone pokłady złożoności charakteru tak pięknie ujęte w prostocie kobiecej logiki.

Umysłowy stupor nad pięknem tego zjawiska, zatrzymał moje pisanie w pół zdania.

Jednak czas nieubłaganie płynie naprzód i nawet najtrwalszy śnieg topnieje, do pospolitej wody, która tak cudnego zachwytu już nie wzbudza, jako przaśna, prozaiczna i codzienna. Jednak to do jakiej jakości wody czas roztopi naszą przeuroczą śnieżynkę, decyduje o jej "jakości" charakterologicznej. Można przecież natrafić na wodę krystalicznie czystą, bajecznej inteligencji i kultury, możemy złapać płatek zbudowany z wody zwyczajnej, lekko zabrudzonej, o swoim osobistym posmaczku z  wad i zalet, no i można mieć też pecha i trafić na  "żółty śnieg" i czy trzeba to tłumaczyć? 

Jednak nie byłbym sobą, tzn. osobliwością genetyczną, bez takiej wstawki poniżej:

To właśnie drobne niezgodne detale w ubiorze, niedoskonałości charakteru, czy ryski na urodzie, stanowią o niepowtarzalnym uroku danej kobiety, wbrew temu co sobie same uwielbiają maniakalnie wpajać.

Moje podejrzenia co do takiego stanu rzeczy kierują się ku długim okresom rządów szowinistów dokonujących "hodowli" kobiet o pewnych preferowanych cechach, czy skłonnościach. W końcu potulną owieczką łatwiej pomiatać po kuchni i okolicach niż wredną pewną siły swego pantofla matroną. Pozwolę sobie nawet na umieszczenie tutaj pośrednich wniosków:

  • Współczesne kobiety to GMO.
  • Żeńskie skłonności do urojonych wad są cechą genetycznie dominującą uzyskaną w procesie starannej hodowli.
  • Jeśli powyższe jest prawdą,  to w dobie feministek faceci mają przegwizdane.
I pytanie wynikłe  z pośredniego wniosku:

GMO jest dość powszechnie zakazane. Czy w związku z tym istnienie kobiet też jest zakazane?


Bójmy się przyszłości, bo jest ona złowieszczo pełna niepewności i feminizmu.

Q.

Ps. GMO zajmę się niedługo z dość złowrogim efektem dla jego zajadłych przeciwników.

sobota, 9 maja 2015

Philosophical rejection

Post nr 76...
Kolejna liczba, która nic nie musi znaczyć.

Tym razem, nie napiszę że to już koniec.
Nie wiem czy to koniec, czy też początek, a może tylko jakaś dziwna zmiana?

Jednak nie różnię się, aż tak bardzo od reszty świata: dwie ręce, po pięć manipulatorów, tendencja do robienia z siebie idioty na oczach kobiety na której mi zależy - dalej nie znam przyczyn, ani panaceum na ten fakt, czy skłonności do bycia idiotą skutecznie wykluczają bycie jakimś nadczłowiekiem.

Jedyne co mnie nieco wyróżnia z bezkształtnego tłumu innych dwudziestotrzyletnich wybryków ewolucji to moja świadomość, indywidualizm przejawiający się w filozoficznych inklinacjach, okresowym gryzdaniu bezsensownych wierszy, czy włóczeniu się po okolicy i robieniu takich zdjęć:




To akurat Gdańsk, jakiego raczej nie uda się wam zobaczyć na pocztówkach.

Jednak wracając donikąd, czyli głównej myśli tego posta.
Mam dość pisania w powietrze, naśmiewania się z pomyłek świata, antropomorfizmu czy zbiegłych z wariatkowa zbiegów okoliczności.
Zrobię  więc sobie długą przerwę od filozofii. 

Jak długą?
I z jakim skutkiem?

Nie mam bladego pojęcia, tak samo jak naukowcy z Manhattan Project.

Jednakże, co sam niedawno palnąłem:
Życie jest niepewnością jutra, niepewnością dziś i urojeniem wczoraj.

Więc czym tu się przejmować??

Jakub "Qube"G.

Ps.

Jak będziecie chcieli o coś zapytać, piszcie:

qube19 at gmail.com

W temacie wpisująć "Plz", lub po prostu "Pół zrozumienia".
Q.

wtorek, 5 maja 2015

Szacując szacunek?

Czy wszyscy wokół nas zasługują na szacunek?

Kiedyś, gdy byłem bardziej porywczy, bardziej gniewny i podległy emocjom, zwykłem mawiać:

Na szacunek trzeba sobie zasłużyć!

Teraz już kilka lat po tym, jak zrozumiałem, że tak żyć się nie da, ponownie wracam do tej kwestii,

Teraz, czyli niemal cztery lata po tym jak bliźniaczo podobny temat służył mi za prezentację maturalną z języka ojczystego.
Pamiętam do dziś: Wybory ostateczne i wartości fundamentalne człowieka w oparciu o piekło, które rozgrywało się w żydowskim getcie w przeddniu powstania. Nie jest to dokładny tytuł mojej prezentacji.

Wszystko co się wtedy działo można uprościć do prostej rozpaczliwej walki o szacunek dla resztek człowieczeństwa jaki pozostawiono mieszkańcom tego maleńkiego skrawka świata. O wydrapanie z rąk katów lepszej, bardziej ludzkiej śmierci. Pamiętam jak mówiłem, nie mamy żadnego prawa oceniać ich decyzji. Nie wiemy jak my sami zachowalibyśmy się w obliczu takiego bestialstwa, gdy wszystkie kodeksy moralne stają się zbiorem pozbawionych znaczenia słów na kartach ksiąg.

Czy ichni oprawcy zasługiwali na szacunek?
Wahałbym się nawet przedstawić ich jako ludzi. A mimo to ich życie, choć tak złowrogie zasługuje na szacunek - są drogowskazem pokazującym, jakiej ścieżki nie wolno nam już nigdy obrać.

Więc mamy do czynienia z kolejnym złożonym pojęciem, zależnym od tego jak spoglądamy na świat. Każda odpowiedź jest jednocześnie dobrą i złą, co sprawia ważenie, że odpowiadają za to jakieś dziwne nieznane fizyce kwanty.

Jednak czy szacunek, już współcześnie, należy się osobie, która traktuje cię jak szczeniaka, któremu można bezkarnie pogrozić palcem, pokrzyczeć i patrzeć jak się kuli w sobie i wycofuje?

Wiele takich pytań uzyskało odpowiedzi na przestrzeni lat. Nigdy jednak nie złożyło się tak aby odpowiedź wypracowana na pytanie rozgrywające się w określonych okolicznościach, stanowiło idealne dopasowanie do niemal identycznego pytania, ale już w nieco zmienionej scenerii.

To właśnie dlatego wielu uważa, że filozofia jest nauką bezużyteczną, jałowym przesypywaniem z pustego w próżne. Mnie osobiście jednak, ta wyklęta, męcząca umysły filozofia pozwala żyć w tym świecie, koegzystować z innymi w rozwarstwiającym się społeczeństwie. A nawet pomimo mojej szczególnie mocnej skłonności do pesymistycznego czarnowidztwa, umożliwia mi znajdowanie okruchów radości na tym świecie.

I dlatego niewątpliwie zasługuje na dogłębny szacunek. Tak samo jak każdy z nas, egzystujących na tej planecie. Niezależnie od poglądów, rasy, religii, czy statusu społecznego. Jednakże wątpię, aby powszechny wzajemny szacunek mógł stanowić panaceum na dręczące nasz gatunek problemy z agresją, niezrozumieniem, zazdrością.

Tu może pomóc tylko czas liczony nie w dekadach, czy mileniach. Czas liczony w skali geologicznej: miliony lat powolnego doskonalenia społeczeństwa - to mogłoby przynieść wymierne efekty. Szkoda tylko, że do tego czasu zdążymy się wzajemnie powybijać do ostatka.


Q.

Ps.  Pisany dzień później: sytuacja, o którą retorycznie się pytam w rzeczywistości ma nieco inne znaczenie.  Wszystkie osoby znające szerszy kontekst wypowiedzi,  które poczuły się w związku z tym urażone,  przepraszam.

sobota, 2 maja 2015

Światy wymyślone: Bogini wojny

Tym razem niejako odbijając sobie wczorajszą porażkę najczystsza fikcja w krótkiej formie.
Tych którzy czytali ten tekst pod starym linkiem między 11 a 19 w dniu publikacji serdecznie przepraszam. Zobaczyliście szkielet fabularny, bez opisowych mięśni i skóry. Makabreska....


Tło muzyczne(Laibach)
Alternatywa(Woodkid)



Budzisz się gwałtownie, szarpnięciem brutalnie rozwierając spierzchłe powieki.
Chwila, moment, gdzie ja do cholery jestem? Pierwsze myśli po przebudzeniu, zwykle powolne, poświęcone na kontemplację snów i dni minionej chwały, jednak tu...

Tu latają te pieprzone smolisto-czarne kruki, tu chcesz wiedzieć skąd bierze się ten koszmarny ten smród żywcem palący zatoki i wreszcie czemu całe niebo jest zasłonięte,pulsujące stroboskopowo od złowieszczego łoskotu wielkich skrzydeł tych zasranych ptaszydeł.

Odwracasz powoli głowę, wątpiąc w to co widzisz, w stan swoich zdrowych przecież zmysłów, odrzucając otoczenie jako zwykłe niedorzeczne urojenie, część snu na jawie; co u...

Jakieś zwały trupów w miejsce parków i trawników, poprzepalane wraki czołgów przemieszane z rydwanami, i resztkami rycerskich zbroi zastępują nowoczesne przeszklone biurowce, jakaś lepka mieszanka metalu i kości zastępuje typową kostkę brukową chodnika.

Co to za pierdolony koszmar!?  - wyrywa się krzyk. Umysł przenika zimny chłód narastającej paniki.
Uciekać szepcze, spierniczać byle dalej. Szybko, coraz szybciej serce pompuje adrenalinę do kończyn. Już podrywasz się do biegu, błogosławionej ucieczki z tego porąbanego świata gore...

Wtem okrywa cię blask, oślepiony szarpiesz oczami na wszystkie strony. Panika ustępuje przerażeniu, czysty zwierzęcy strach wycieka porami skóry. Wiesz, ze będziesz walczył. Do końca, do ostatniego zerwanego ścięgna, ostatniego pękającego mięśnia...

I nagle podchwytuje twój skołowany, rozbiegany na wszystkie strony wzrok oszołomionego zwierzątka, ona -  Bogini wojny, wcielenie uosobionej idei piękna: jej miodowa skóra lubieżnie spływa cieniutkim batystem aż do kostek.
Tyle tylko zdążyły zarejestrować moje kalekie przeciążone zmysły, zanim...

-Witaj- mówi, natychmiast rozpuszczając wszystkie wątpliwości, kojąc rozpalone stresem nerwy. Ryzykuję krótkie spojrzenie załzawionych oczu na jej twarz, gdzie perfekcyjny owal okalają kasztanowe włosy lśniące od blasku wszechobecnej łuny.
Pożogi podkreślającej jedynie doskonały krój jej wiśniowych ust.

-Zostałeś wybrany do przejścia ostatecznej próby. Dotrzyj do mego domu, a tam otrzymasz swoją wiekuistą nagrodę - jej głos niczym symfonia z doskonałą subtelnością wibruje na akcentach, mimowolnie wprawiając najróżniejsze części mojego ciała w niekontrolowany dygot.

-Pamiętaj, z tej drogi nie ma już odwrotu. - Szepcze mi zmysłowo tuż obok ucha, tylko po to by ułamek sekundy później zabrać mi cały rozsądek, przysłaniając go swoimi lodowcowo-błękitnymi sarnimi oczyma, które mamiąc nakazują, hipnotyzują jednocześnie obiecując. Takie oczy muszą mówić prawdę - tylko ta myśl zdołała ostać się z pogromu jaki wywołała swym widokiem w mym umyśle.

-Ty... moja... zawsze - bełkocze moje zeschłe na wiór gardło, kierowane ogłupioną świadomością.
Trel jej śmiechu przebija mnie na wylot, serce i duszę rozpaloną mieszanką pożądania, pragnienia i niepohamowanego absurdalnego szczęścia.
-Idź! Idź i pokaż co dla ciebie znaczę. - rzuca już przez ramię, rozkołysanym krokiem płynąc w dal.

***
Idziesz więc po drodze z martwego mięsa, czołgasz się w jeziorach na wpół-skrzepłej krwi, zasilając je swą własną wyciekłą z ran po cudzych kościach wbitych głęboko w moje trzewia i sączącą się powolutku z niezliczonych zadrapań od wspinaczki po  wypalonych wraków maszyn, deptania paznokci, paliczków, czy zębów innych, jakże niegodnych jej doskonałości.

Resztki ubrania wiszą w strzępach na zgarbionych zmęczeniem plecach, radośnie kołysząc się w podmuchach wiatru wzniecanego przez przelatujące tuż nad głową kruki. Zmęczenie ogniem wypala swe ścieżki w skatowanej materii

Jednak już blisko szepczesz sam do siebie, już tylko chwila i znów ją zobaczę. Uwielbionego myśli tysiącami krwawego anioła zagłady, moją miłość, moje przeznaczenie.

Nagle łapie mnie za nogę jakieś wpółprzegniłe beznogie truchło.
Nazistowskie oznaczenia wskazują na wysokiego rangą zbrodniarza, niemal na pewno jedno z tych amoralnych ścierw  pilnujących, patrolujących ichnie liczne obozy zagłady.
- Nein... - skrzypi cicho.Jego słowa bardziej przypominają szelest opadłych liści szarganych zimowym wiatrem niż normalną ludzką mowę.
-Nein tam polnische, tam zagłada...

Cios znalezioną kością udową, służącą za jakże wygodny kostur, z obrzydliwym mlaskiem urywa mu resztki szczęki. Kolejne spadają na czoło, barki, strzępy ręki owinięte pleśnią i gangreną.
Umysł wrze gniewem, z zapamiętaniem wyjąc do siebie niczym modlitwę:
Jak on śmie! Jak on może krytykować mój ideał! Jak on śmie!

***

Widzisz już drzwi,  już niemal dotykam zaropiałymi, zbolałymi opuszkami klamki.
Upadam. Resztkami gasnącej woli udaje się zmusić rękę do szczątkowego posłuszeństwa.

Palce, klamka, pchnij! Mocniej durniu, myśl o nagrodzie...

Uchylają się po trwającej wieczność chwili z rwącym resztki nerwów jękiem rozkoszy zawiasów.

Pełzniesz więc przez bogato rzeźbiony motywem czaszek i mieczy próg...

Po nagrodę
Wieczystą
Po szczęście
Nieskończone
Po zagładę
Oczywistą
Na śmierć...


Zakładanie istnienia jakichkolwiek podobieństw między światem opisanym, a znanymi mi osobami jest czystą wredotą zakładającego takowy stan rzeczy.

Q.

Ps. Został mi z tego mikro opowiadania jeszcze koncept dyktatorów i zbrodniarzy wojennych jako maluczkich piesków rozpaczliwie skamlących o odrobinę uwagi od bogini u stóp jej tronu. Może kiedyś gdzieś się to wykorzysta...

Ps2. Pierwotny koncept zakładał urwanie tekstu w jakimś kulminacyjnym punkcie, oraz napisanie 5 linijek niżej wielkimi kapitalikami "Reklama", ale jak sobie stwierdziłem - od tego mamy publiczną telewizję, więc po co powtarzać nudny schemat


piątek, 1 maja 2015

Feel the change

Kolejna z moich dziwnych pararealnych historii, jeśli chcecie to poczytajcie:

Oto lawirując między prawdą i aluzją kreuje się świat przedstawiony.
Doprawiony szczyptą ironii, brzęczący przeciągle planową nutą fałszu...

Zaczyna się prosto, ot kolejna znajomość, niby zwyczajna niby wyjątkowa, jedna z wydawałoby się wielu jakie przez czas życia przyjdzie nam zawrzeć, z przyzwoitości, dla interesu, dla przyjemności.

I nie wyróżniała by się też niczym szczególnym, zwykłe spotkania dwojga ludzi, w normalnych miejscach i przypadkowym czasie, czasem jednak poprzedzone jakimiś wstępnymi ustaleniami, czasem również kończone końcową wymianą zdań na jednej z ogólnodostępnych platform antysocjalizujących populację. Niekiedy wzbogacone nieumyślnym żartem, lub zatrute głupią wpadką.
Zwykła znajomość jakich wiele...

Jednak nagle coś się zmieniło, zaistniały dotychczas skrzętnie omijane tematy, pojawiły się sugestie prowadzące logiczne retrospekcyjne analizy na dzikie manowce fikcji i marzeń.
Powstały setki pytań, których przecież nie zwiniesz i nie wręczysz niczym bukietu z róż...

I w tym momencie umysł odmówił kooperacji, a problem jak interpretować zmiany behawioralne w znajomości w sposób możliwie obiektywny pozostaje niedookreślony, podobnie jak świat wykreowany.

Dla ciekawskich -utknąłem na konstrukcji filtra emocji osobistych.

Bez tego kluczowego elementu nie jestem  w stanie odfiltrować i odrzucić patyny emocjonalnej z wspomnień.

I jeśli go nie uda mi się go jakoś sklecić, wszystkie analizy post factum z pozycji uczestnika, będą co najmniej niejednoznaczne, w najlepszym razie niedokładne, w najgorszym po prostu fałszywe.

Gorzkie podsumowanie tego całego zamieszania - są rzeczy, do których nawet ja swojego umysłu zmusić nie umiem...

Szkoda tylko tego, że taki model byłby diabolo użyteczny w przyszłości.

Q.

środa, 29 kwietnia 2015

Myśloteorie małe i duże

Osoby wrażliwe i uczulone na dziwne teorie: 



Uciekajcie stąd!

Natychmiast!


Całą resztę zapraszam do lektury od której świerzbią neurony:

Tak na dobrą sprawę co może mieć wspólnego Platońska idea świata doskonałego, który odciska swoje piętno na świecie rzeczywistym z problemem osobowości tworzącej myśli,lub też odwrotnie?

Paradoksalnie całkiem sporo - uznając założenia Platona cała ta sprawa z 2 poziomowej (osobowość nadrzędna do myśli lub odwrotnie) staje się 1 poziomową równoległą - Świat idealny odciska w matrycy rzeczywistości formę osobowości i równolegle przypisaną do niej formę myśli. Tak by się mogło wydawać na szybko.
Można jednak stworzyć koncept bardziej skomplikowany obejmujący 3 poziomy:
Świat idei-> Osobowość-> myśli jako subformę w matrycy. Bądź też oczywiście odwrotnie Myśli -> Świadomość.

Wnikliwi obserwatorzy zauważą założenie tożsamości osobowości ze świadomością, a wręcz nawet samoświadomością, definiowaną jako istota zdolna do ograniczonej samoorganizacji i dookreślenia siebie względem środowiska zewnętrznego. Tutaj jednak definicja jest bardzo szeroko nieprecyzyjna,po trochu ze względu na brak jakichkolwiek sensownych danych, lub praw natury na których można by się wygodnie oprzeć, a po trochu ze względu na moją przekorę, nakazującą mi negować zaprzeczanie istnienia pewnego poziomu świadomości u "zwierząt" przez większość ruchów religijnych.

To pozostawia nas z nurtującym i ważkimi pytaniami:

Jak ustalić parametry graniczne przyjmowania danej istoty jako samoświadomej?

Czy samoświadomość można analizować jako możliwość samookreślenia formy ideą?

I idąc wprost za ciosem: psychologowie już teraz wyróżniają co najmniej dwa poziomy samoświadomości(wg mojej wiedzy):
Podświadomość opartą bezpośrednio na instynktach, oraz świadomość właściwą opierającą się bodajże na konceptualizacji idei.
Co jeśli okaże się, że istnieje również trzeci poziom samoświadomości:
Nadświadomość odpowiedzialna za nielogiczne przeskoki myślowe, paradoksalne skojarzenia i przeczucia?

Ponieważ chwilowo znudziło mi się babranie świadomościami, postawię kolejne ciekawe pytania:

Sen może być traktowany jako nadświadoma próba obserwacji światów alternatywnych, bo czemu nie?

Jak przypisać moment rozpoznania potrzeby do idei potrzeby?

Czy w omawianym systemie Platona świat doskonałych idei jest niezmienny w czasie?

Na dwa umiem nawet coś napisać:

Drugie pytanie odnosi się do piramidy potrzeb niejakiego Masłowa, wiecie na dnie ciało, potem zabawki, akceptacje i tolerancje, a na wierzchu wisienka z samorealizacji. Fatalnie się to ostatnie kojarzy.
Jak więc w chwili t =0 ustalić przyszłe rzeczywiste potrzeby człowieka, nie znając idei potrzeb, których jego umysł jeszcze nie zdążył otrzymać/ wykreować?

Co prawda w konkurencyjnym Arystotelejskim systemie inkorporowania idei w świecie rzeczywistym odpowiedź na pytanie powyżej jest dość oczywista: Idee są zmienne w czasie. To jednak są to jak na razie dwa równoległe modele i odpowiedzi pasujące do jednego mogą niestety niekoniecznie współpracować z drugim.

Teraz mniej egzotycznie, lecz bardziej genetycznie:

Jeśli człowiek nie odczuwa swojego człowieczeństwa za pomocą wyżej wymienionych idei to czym ono jest uwarunkowane?

Dodatkową parą genów zapisanych w podwójnej helisie?
Paroma neuronami, które i tak zginą podczas studiów, gdy szukamy sensu życia patrząc na świat przez dno butelki?

Oraz kandyzowana wisienka na koniec postu:

Czy zastosowanie zasady nieoznaczoności rodem z mechaniki kwantowej umożliwiłoby polubowne rozwiązanie sporu Platon-Arystoteles?

No i żeby już was nie przemęczać takie drobniutkie wyznanie

W tej tematyce czuję się idiotą szwendającym się pośród kretynów w świecie gdzie prawda zamyka się w pokoju bez klamek, a każdy kto stając przed szeregiem uświadamia innym jak wiele głupoty mają do nadrobienia staje się nieodmiennie bożyszczem tłumów.

Q.


Ps. Jeszcze raz dziękuję niebiańskiej urody szmaragdowookiej inspiracji, za przypomnienie mi o tej zapomnianej części mojej radosnej twórczości sprzed ponad 2 lat.

Ps2. Nie, nie jestem ćpunem czy też szaleńcem...

wtorek, 28 kwietnia 2015

Post zderzeniowe składowe submyślowe

Czasami potrzebujemy zewnętrznego źródła pomysłu. Ja mam to szczęście i znalazłem swoje w pewnej niezwykle inteligentnej osobie, która zbiegiem okoliczności być fenomenalnej urody, a taka kombinacja zdarza się zwykle raz na milion.


Jednak dość już o tajemniczych źródłach inspiracji, których istnienie na zawsze będzie owiane tajemnicą, przynajmniej do czasu gdy niczym Wenus Botticellego  ujawni(ą) się ze smugi morskiej piany.

Wyobraźmy sobie niezwykły w skali tej maciupkiej zaniedbanej planetki eksperyment:

Gigantyczny zderzacz myśli, istna Gwiazda śmierci, przy której LHC to dziecinna zabawka zaaplikowana ludzkości przez CERN, w swej nieskończonej ogromności  pozwalający zajrzeć kaprawym, łzawym oczkom naukowców, psychiatrów,  świętoszkowatych i zwyczajnym szarlatanom w niezgłębione pomroczne i przeraźliwe czeluści myślowych pierwotnych składowych.

Cóż byśmy mogli ujrzeć?

Rozrastające się kryształy idei wymyślnie splecione z kłębami pospolitej głupawki?
Nieuchwytną esencję durnoty złośliwie rechoczącą podczas obiajnia neuronów losowymi impulsami elektrycznymi?
A może nieuchwytną istotę wyższą, przyłapaną na bezczelnym poszturchiwaniu, smyrganiu i gmeraniu w nas w sobie tylko znanych celach?

Czy też szybciurkiem uciekając z zapijaczonego absurdpolandu w pytania bardziej serio:

Z czego złożone są nasze myśli?

Na swoje nieszczęście tu nie mam żadnej gotowej odpowiedzi, może ze względu na fakt iż problem jest wielowątkowo rozszczepiony przyczynowo, a może dlatego, że po prostu nie jesteśmy w stanie o tym na dobrą sprawę zacząć myśleć ze względu na ograniczenia narzucane nam przez paradoks obiektywizmu, więc w ramach krótkiego projektu: mózg vs filozofia pobawię się jedną czy dwiema praktycznie nieweryfikowalnymi, a przez to jakże radosnymi teoriami:

Nasze myśli są wcieleniem woli wszechświata, jako że ludzie są gigantycznym eksperymentem ewolucyjnym, ale to już było w "Autostopem..." Więc nuda, boruta i wstyd mój srogi, a odpowiedź to 42.


Myśli są wielowymiarowym złożeniem składowych idei, które pojedynczo wymykają się naszemu zrozumieniu, tak samo jak chmury zatracają swą trójwymiarowość w naszym oku. To jest już nieco ciekawsze podejście, które jednak trąci myszką - podobną teorię badałem z rok temu opalając się powoli na ławeczce pod chmurkami, co mogło mieć niebagatelny wpływ na końcową konkluzję:
Ludzkie świadomości są jak ameby - pełzają przez czas powoli adaptując się do napotkanych warunków.

A może nasze myśli mają własne myśli, które posiadają myśli i myśli zdolne do własnych subprzemyśleń?
Taka chaotycznie pandemoniczna myślcepcja wielokrotnie fraktalnie złożona na wzór i podobieństwo słynnych rosyjskich matrioszek.
Ile poziomów wgłąb można by odkryć, zanim niespodziwanie rozbijemy się o ostre krawędzie myśli pierwotnej?
Protomyśli definiującej pytanie o życie, świat i całą tę niebotycznie złośliwą ferajnę typów materii, symetrii, strun, sub i paracząstek na które odpowiedź musi wynosić 42.


Niestety to co zapisłem powyżej jest wszystkim co udało mi się wycisnąć z mojego zbzikowanego zafiksowanego pomysłem umysłu po kilku godzinach ślęczenia nad tematem,  tym niemniej jednak  wcale nie uważałbym tego za oznakę mojego poddania się i wywieszenia niezbyt białej flagi zwisającej wprost z ucha. To chwilowy odwrót taktyczny w francuskim stylu, a trzeba im przyznać, że od czasów Napoleona manewr ten mają dopracowany z niemiecką dbałością o drobiazgowe detale..

 I druga część pytania otrzymanego od niezwykłej inspiracji, której trzeba wymyślić elegancki przydomek.

Problem interakcji myśl-świadomość, czy w podobnej postaci myśl-struktura neuronalna umysłu.


Ponieważ jednak każdą ideę należy bezwzględnie poddać krzyżowej logicznej anihilacji potencjalnych niestabilnych pól bezsensu wytworzonych poprzez instynktownie wkomponowaną alogiczność struktury wewnętrznej mającą na celu ochronę naszych struktur neuronalnych przed przedawkowaniem filozofii, to na moje nieszczęście nie jestem w stanie wymyślić jakiejkolwiek zgrabnej teorii bez gruntownych studiów w zakresie EEG, aktywności mózgu w funkcji bodźców zewnętrznych i wpływu mieszanki emocjonalno-hormonalnej na zachowanie się lokalnie uporządkowanych sieci neuronalnych.


I słowo podsumowania:

Prawda nie destyluje się z powietrza, teorie też nie...

A do związku myśli i świadomości pewnie jeszcze nieraz powrócę - to takie obiecujące znalezisko do snucia moich teorii, tak samo przyjemnie fascynujące jak znajdowanie nowych sposobów na komplementowanie moich  źródeł inspiracji.

Q.




 

niedziela, 26 kwietnia 2015

Memory flashback

W sumie sam nie wiem czemu zacząłem z nudów czytać swoje stare posty,  te z samego początku i te trochę późniejsze.

Wiem natomiast że  kręcąc z niedowierzaniem głową uśmiałem się niczym pijak z durnego suchara z wykorzystanych konstrukcji językowych,  które z potoczną mową mają tyle samo cech wspólnych co mrówka i kontrabas.

Do tej pory nie jestem w stanie sam sobie odpowiedzieć na pytanie: Jakim zarządzaniem dzikiego fuksa związanego chyba z neuroprzekaźnikami napisałem to wszystko na trzeźwo...

I widzę co ostatnio jakoś zatraciłem w moim stylu pisania:
To pozytywnie napędzające szaleństwo filozoficzne,  tę czysto umysłową radość z kpienia z czegokolwiek,  bez jakichkolwiek spojrzeń w tył na rozsądek z pogardą oglądający coraz bardziej finezyjne wybryki w języku.

Z jednej strony wyrobiłem się ciutek literacko,  przez co mniej już skrótów myślowych,  a z drugiej zgorzknienie rzeczywistością zaczęło zabijać cudownie różowy obłoczek pozytywnej energii,  która jakoś potrafiła się przebijać,  przesączać w głąb umysłu nawet przy bardzo poważnych rozważaniach na trudne tematy.

Aż strach się bać dokąd to zmierza...


Jednak spróbuję ponownie,  z raz może dwa napisać coś,  do czego będę mógł wrócić za rok i śmiać się jak głupi do śmierdzącego sera, tylko po to,  by chwilę później zostać rozjechany przez pociąg z refleksją: Eureka,  to ma sporo sensu!

Q.

Ps.  Tylko jak to osiągnąć??
To jednak jest wstępne pytanie prowadzące do kolejnego wpisu.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Co nas brzydzi, co nas oszpeca

Reklamy wokół nas są wszędobylsko wszechobecne, szpecąc niczym szramy po szarpnelach ściany, okna, elewacje, chodniki i pola w naszym polu widzenia.

Stan ten trwa co najmniej od czasów raczkowania u nas kapitalizmu, który połączono z klasycznie polską nadgorliwością w  wyznawaniu zachodnich  truizmów: reklama dźwignią handlu. 
Do spółki z innym ówczesnym credo wiary ekonomicznej: niewidzialną nadsprawiedliwą ręką "rynku" kroczek po kroczku zobojętniała wszystkich na swą złowieszczą kampanię aneksji  wszelakich zdatnych powierzchni. 

Obecnie szerzy się ona niczym terminalny złośliwy czerniak architektury, który swoimi nielimitowanymi zasobami pieniędzy, obłudy stowarzyszonej ramię w ramię z  polityczną niezdolnością naszych włodarzy skutecznie odpiera każdą próbę wycięcia jej chirurgicznie, bezczelnie ignorując lokalnych znachorów ze zrzeszonych słusznym celem  mikro społeczności, śmiejąc się w twarz sejmowym bezzębnym karykaturom ustaw mających położyć kres jej ponad 20 letniej dominacji. 

Jednak to nie zniedołężniałość stetryczałego prawa powinna nas przerażać.
To ostra przewlekła atrofia narodowego wyczucia estetyki stanowi sedno sprawy.
My obywatele tego kraju bezwolnie pozwalaliśmy pomiatać sobą  reklamodawcom,  wciskającym nam najgorszy szitowaty szmiroszajs jako graficzne cuda wprost ze śmietników bardziej wyrobionego gustu klienta z zachodu. 

Taka postawa nie jest wcale jednostkową koszmarną wpadką dotyczącą kilku pojedynczych ludzi w tym onegdaj pięknym kraju.

Pomyślmy jak często złorzeczymy piekarzom, masarniom, producentom jabłek czy wreszcie  parapismakom operującym językiem z przydomowego placu zabaw wzbogaconym o aspirujące do inteligenckich denne grypsy i  niby idiomy.
Jak jęczymy,  łkamy w zaciszu swych zapyziałych umysłów nad chwałą zeszłych krajobrazów, dawnej prasy pisanej przez gentlemanów dla ludzi kultury, rozsądkiem języka prawniczego, który jakoś przemutował w pokraczne abstrakcyjnie naćpane zaprzeczenie logiki języka polskiego. 

I co poza skuleniem się w embrion potrafimy zrobić?  

Kupować tabloidy, bo UFO w Wypierdołkowie Górnym ulokowanym tuż obok Zaducpczewa Środkowego jest łatwiej przyswajalne dla naszych zapleśniałych od letargu umysłów.
Wolimy żreć toksyczne odpady i świecić dupą w kolorach tęczy na mordobiciach w rytmie zaoranego przez zalanego DJ'a rytmu modemów dial up  z seksistowskim tekstem który sprowadza się to wtórnego prymitywizmu: Moja lubić paczać jak twoja ruszać ciało. Moja reprodukować z twoja więcej mały ludź aka pełzających pijawek budżetów domowych. 

A może już czas, najwyższy czas na odrobinę wysiłku.  Pozytywistycznego kolektywnego wysiłku żywcem wydartego z jakże antypatriotycznej "Lalki" Prusa,  by nasi następcy nie musieli cierpieć estetycznych i umysłowych tortur tuż po wyjściu z macicy. 

Q. 


PS. Poprawki były wprowadzone w jakiś czas po publikacji - za błędy gramatyczne przepraszam, tablet to mimo wszystko nie laptop z fizycznie egzystującą klawiaturą.
PS2. Zmiany graficzne - staram się znaleźć kompromis między moim poczuciem piękna, a czytelnością tekstu....

Nocnych neuronów nikły szum...

Tak mnie wzięło na pisanie nocą, jeszcze przed wyjazdem do miejsca, o którym niektórzy piszą, że wywołują tam diabła z sąsiednich wymiarów. Inni twierdzą że produkuje się tam maszynę końca świata (ang. Doomsday device). W Nauce Świata Dysku działania tam prowadzone porównano do rozbijania dźwięku na brzdęk, ale nie o tym mam zamiaru pisać - sami przeczytajcie.


 Ostatnio przeżywam dziwną fascynację niezmierzoną inercją ludzkich poglądów. Ich zaskakującą odpornością na krytykę, fakty i ewidentnie błędne założenia. Dla wątpiących polecam spotkanie przez szybkę z jakimś fanatykiem, dowolnej kategorii polityczno-religijnej.
Wybaczcie mi skąpość opisu, gdzieś tam pałęta się co prawda metafora z pociągiem, ale niestety jest w stadium larwalnym i więcej zaciemnia niż rozjaśnia - jakbym kiedykolwiek się tym zbytnio przejmował.

I wiecie co?

Ta szybka to dla waszego bezpieczeństwa, żeby nie bać się kiedy nasz in potentia rozmówca zacznie toczyć pianą, parskać śliną i zalewać się innymi płynami biologicznymi w reakcji na rozsądnie postawione argumenty i pytania. Dla rozmówców znacząco przewyższających nas tężyzną bądź ogólną rozległością geograficzną sugestia jest następująca: opracować plan ekspresowej ewakuacji i sporządzić zawczasu ważny w  polskim mrocznym świetle prawa testament.

I tak już na sam koniec, żeby uczynić zadość wszystkim którym moje grafomaństwo nieuchronnie kojarzy się z ostrym hajem, coś z końca lutego. Taki zalążek tekstu, który nieco wymknął się spod kontroli, spermutował i skisł z braku motywacji:

Życie bez skomplikowanych przemyśleń: dzień zastępuje noc i tak cały czas, a jedyną niewielką różnicę stanowią nieistotne drobiazgi.
No ale przecież zawsze gdzieś znajdzie się ta nieoczekiwana drobna zmarszczka myśli bezsensownie sunąca po uśpionych neuronalnych łączach naszych wspaniale wyewoluowanych możdżków.

Na przykład taka jak ta: wchłaniamy w siebie gargantuiczne góry śmieciowych danych, nieustannie wymagających od nas pełnej uwagi, mimo to jednak zdecydowana większość tego biospamu dziwnym trafem nie dociera do tej świadomej części nas -  mojego właściwego jestestwa...

Sugeruję tu dwuznacznie podobieństwo sieci neuronalnej do zaawansowanego filtra doznań( filtra rzeczywistości[przyp. aut.]),  lecz również ciutek straszną perspektywę tracenia setek, tysięcy drobnych zdarzeń z których każde o ile zauważone mogłoby zburzyć nasz nietrwały pogląd na porządek świata w czymś co określa się teraz.

A jednocześnie w takim niby homeostatycznym zawieszeniu ciężko jest znaleźć wyjście z myślśpiączki. Inercja umysłu pogrążonego w takim stanie przeliczona na siłę psi pozwalała by zapewne transmitować się po całym świecie z szybkością myśli.


Brak prochów jakkolwiek zaangażowanych w proces paratwórczy

Q.

wtorek, 31 marca 2015

Jak się ma Prawo do prawa?

Długo nic nie pisałem.  Bardzo długo -  przepraszam za tą przerwę i dziękuję tym którzy mimo wszystko sprawdzali ten dziwny skrawek globalnej sieci w poszukiwaniu nowości.

Wiele się na dniach wydarzyło,  idioci samobójcy zaczęli używać samolotów, niektórzy woleli próbować z autobsem, a z depresji zrobiono wroga publicznego nr 1. Chociaż to zwykła choroba,  która może dotknąć każdego z nas...
W końcu nie wszyscy dysponują magicznie niewyczepywalnym zapasem optymizmu,  a to co nas otacza,  co w porywach entuzjazmu nazywamy rzeczywistym często lubi dać nam emocjonalny wycisk.  Aż się zaczynam zastanawiać czy świat to kryptosadysta...

Natomiast nie będę dalej się produkował o depresji czy egzystencjaliźmie,  bo zaciekawił mnie inny temat.

Czy kapłan dowolnej religii może lekceważyć swieckie prawa?

To powrót do dylematu: prawa "boskie", prawa "świeckie" i wolność słowa...  Gdzie nakreślić pierwszeństwo? Jak ustalić granice i jak je egzekwować?

Z historii zarówno tej nieco dalszej jak i tej współczesnej wiemy,  ze mariaż prawa i religii często sprowadza się do uznania żądań najgłośniej krzyczących - ultra radykalnych osobników świętszych od wszystkiego i wszystkich.
Ot slynna hiszpańska inkwizycja,  starotestamentowe sądy kapłańskie i współczesne IS aka ISIS.
I choć historyczne przykłady można nawet skwitować: Sorry, takie były czasy.  To jednak wielkim osiągnięciem epok Oświecenia i Renesansu wydaje się stopniowy rozbrat religii i polityki,  często bardzo bolesny dla tej pierwszej tracącej niemałe strefy wpływów jako tzw.  szara eminencja.
Osiągnięcia te ewidentnie nie dotyczą tego kraju, na równi z krajami półwyspu Arabskiego.

Zwykle staram się dodawać jakąś własną sugestię rozwiązania,  tutaj jednak, w obecnym kształcie naszego świata politycznego,  jakiekolwiek sugestie,  że nie jest zielono w tym kraju,  a nawet że nie jest różowo to proszenie się o łomot.  Fizyczny, sądowy,  moralizatorski lub społeczny.
I niestety nigdzie nie widać przysłowiowej jaskółki zmian.
Q.

piątek, 9 stycznia 2015

Je suis Charlie...

Jak tylko mogę tak wystrzegam  się pisania tu o jakichkolwiek deklaracjach politycznych i religijnych.  


Jednak tego co stało się w jednej z wielu paryskich redakcji nie można okryć całunem milczenia w imię braku deklaracji politycznych. 

Bo tak naprawdę to mógł być każdy z nas,  niezależnie od poglądów, wiek, rasy czy wyznania... 
Naturalną reakcją w takim momencie jest natychmiastowe wyparcie - to nie jest możliwe.  Nie dla mnie, nie tu... 

Na to właśnie liczą fanatycy wszystkich rodzajów, dupomózgi z urojeniem o własnej misji zbawienia świata w oceanie krwi. 
To nasz strach, nasza bezradność wobec tej alogicznej fali żądzy krwi i mordu wykorzystującej religię jako jakże użyteczny parawan moralny stanowi dla nich tak pożądaną ambrozję. A przy okazji ten listek figowy wiary pozwala im wyzuć się z litości -  zabijają przecież obcych, odmieńców, zakały ludzkiej rasy. Zostawiając nieskończonie lepszy świat... 

Jednak nie można również utożsamiać działań grupek popierdoleńców z całą społecznością religijną czy narodową. 
Wielu spośród nich jest spokojnymi ludźmi pokojowo koegzystującymi z innowiercami.  Ludźmi takimi samymi jak my wszyscy, pragnącymi w spokoju i dobrobycie trwać,  wychowywać dzieci zgodnie z własnymi tradycjami i uniwersalnymi zasadami moralnymi,  choć ubranymi w inne słowa,  to przekazujące identyczne wartości. 

A mimo to często popełniamy ten karygodny błąd stygmatyzując grupę do której przynależeli dani dupogłowi,  wkładając tym samym doskonałe argumenty w ich ręce, świadczące na ich korzyść -  patrzcie oni nas nienawidzą,  więc pokój nie jest dostępną opcją. Sprowadzając ten dylemat do prostackiego my lub oni... 

Jedynym jego efektem jest szaleńczo wirujące perpetuum mobile krzywd, bólu i zawiści. Popychane do działania w rytmie ataków i odwetów,  z krótkimi interludiami zrywów ludzi,  gdy potępiamy taki modus operandi.  A chwilę później zapominamy,  zajęci własną codzienną szarpaniną o byt. 

I machina rusza i mieli nasze nadzieje, żywota... 

Aby nastał nowy lepszy świat.



Q.