Wiecie co jest tam najgorsze?
To, że udało mi się wytrzymać aż tydzień bez filozofii, zanim dopadły mnie smutne efekty syndromu odstawienia.
Jednak myślenie uzależnia :)
I tytułowa kwestia, z gatunku tych przewrotnych, niepokornych myśli powstających przypadkiem, gdy wpuszczamy się w kanał, tylko po to by wydobyć kolejny tosheroon. Oczywiście cały poniższy tekst to tylko grubo szyta metafora, kryjąca moją nieudolność w rozwijaniu fraktalizacji kobiecych osobowości.
Kobiety przypominają płatki śniegu.
Pozornie identyczne, lśnią bielą swej niewinnej urody, kusząc wirtuozerią rubensowskiej topografii wirującej w ruchu, a my mężczyźni niczym dzieci cieszymy się z tego co postrzegamy. Gdy jednak przyjrzymy im się dokładnie, odkryjemy, że mimo pozornego podobieństwa między sobą, tak naprawdę nie ma dwóch identycznych, a jeśli nawet się taka anomalia pojawi, to szybcikiem ginie w niejasnych okolicznościach.
Różnorodność fizycznej formy, nieskończone pokłady złożoności charakteru tak pięknie ujęte w prostocie kobiecej logiki.
Umysłowy stupor nad pięknem tego zjawiska, zatrzymał moje pisanie w pół zdania.
Jednak czas nieubłaganie płynie naprzód i nawet najtrwalszy śnieg topnieje, do pospolitej wody, która tak cudnego zachwytu już nie wzbudza, jako przaśna, prozaiczna i codzienna. Jednak to do jakiej jakości wody czas roztopi naszą przeuroczą śnieżynkę, decyduje o jej "jakości" charakterologicznej. Można przecież natrafić na wodę krystalicznie czystą, bajecznej inteligencji i kultury, możemy złapać płatek zbudowany z wody zwyczajnej, lekko zabrudzonej, o swoim osobistym posmaczku z wad i zalet, no i można mieć też pecha i trafić na "żółty śnieg" i czy trzeba to tłumaczyć?
Jednak nie byłbym sobą, tzn. osobliwością genetyczną, bez takiej wstawki poniżej:
To właśnie drobne niezgodne detale w ubiorze, niedoskonałości charakteru, czy ryski na urodzie, stanowią o niepowtarzalnym uroku danej kobiety, wbrew temu co sobie same uwielbiają maniakalnie wpajać.
Moje podejrzenia co do takiego stanu rzeczy kierują się ku długim okresom rządów szowinistów dokonujących "hodowli" kobiet o pewnych preferowanych cechach, czy skłonnościach. W końcu potulną owieczką łatwiej pomiatać po kuchni i okolicach niż wredną pewną siły swego pantofla matroną. Pozwolę sobie nawet na umieszczenie tutaj pośrednich wniosków:
- Współczesne kobiety to GMO.
- Żeńskie skłonności do urojonych wad są cechą genetycznie dominującą uzyskaną w procesie starannej hodowli.
- Jeśli powyższe jest prawdą, to w dobie feministek faceci mają przegwizdane.
GMO jest dość powszechnie zakazane. Czy w związku z tym istnienie kobiet też jest zakazane?
Bójmy się przyszłości, bo jest ona złowieszczo pełna niepewności i feminizmu.
Q.
Ps. GMO zajmę się niedługo z dość złowrogim efektem dla jego zajadłych przeciwników.