Długo nic nie pisałem. Bardzo długo - przepraszam za tą przerwę i dziękuję tym którzy mimo wszystko sprawdzali ten dziwny skrawek globalnej sieci w poszukiwaniu nowości.
Wiele się na dniach wydarzyło, idioci samobójcy zaczęli używać samolotów, niektórzy woleli próbować z autobsem, a z depresji zrobiono wroga publicznego nr 1. Chociaż to zwykła choroba, która może dotknąć każdego z nas...
W końcu nie wszyscy dysponują magicznie niewyczepywalnym zapasem optymizmu, a to co nas otacza, co w porywach entuzjazmu nazywamy rzeczywistym często lubi dać nam emocjonalny wycisk. Aż się zaczynam zastanawiać czy świat to kryptosadysta...
Natomiast nie będę dalej się produkował o depresji czy egzystencjaliźmie, bo zaciekawił mnie inny temat.
Czy kapłan dowolnej religii może lekceważyć swieckie prawa?
To powrót do dylematu: prawa "boskie", prawa "świeckie" i wolność słowa... Gdzie nakreślić pierwszeństwo? Jak ustalić granice i jak je egzekwować?
Z historii zarówno tej nieco dalszej jak i tej współczesnej wiemy, ze mariaż prawa i religii często sprowadza się do uznania żądań najgłośniej krzyczących - ultra radykalnych osobników świętszych od wszystkiego i wszystkich.
Ot slynna hiszpańska inkwizycja, starotestamentowe sądy kapłańskie i współczesne IS aka ISIS.
I choć historyczne przykłady można nawet skwitować: Sorry, takie były czasy. To jednak wielkim osiągnięciem epok Oświecenia i Renesansu wydaje się stopniowy rozbrat religii i polityki, często bardzo bolesny dla tej pierwszej tracącej niemałe strefy wpływów jako tzw. szara eminencja.
Osiągnięcia te ewidentnie nie dotyczą tego kraju, na równi z krajami półwyspu Arabskiego.
Zwykle staram się dodawać jakąś własną sugestię rozwiązania, tutaj jednak, w obecnym kształcie naszego świata politycznego, jakiekolwiek sugestie, że nie jest zielono w tym kraju, a nawet że nie jest różowo to proszenie się o łomot. Fizyczny, sądowy, moralizatorski lub społeczny.
I niestety nigdzie nie widać przysłowiowej jaskółki zmian.
Q.