niedziela, 2 listopada 2014

Byt w niebycie...

 Chyba każdy  z nas ludzi zastanawiał się kiedyś. o ile nie jest skończonym tumanem, czym jest życie.

Ilu z nas natomiast zastanawiało się czym jest śmierć?

Końcem drogi, ostatecznym audytem, ostatnią kartką opowieści o nas samych?
Czy też tylko niewygodnym przystankiem na którym czekamy na przesiadkę gdzieś dalej?

Co ciekawe w kulturze masowej utrwalił się wizerunek śmierci jako posępnego szkieletu z morderczą kosą lub czasem w wyjątkowych sytuacjach mieczem.Ludzkie umysły jakoś tak działają i nie pytajcie mnie dlaczego - po prostu tak jest.Natomiast mnie osobiście najbardziej ze wszystkich tych antropomorfizacji podoba się ta stworzona przez Terry'ego Pratchetta jako Śmierć Świata Dysku.
Cynicznego mrocznego żniwiarza o głosie bazaltowych nagrobków spadających na granitowy sarkofag, którego kwestie dialogowe należy zapisywać TAK i który  raczej bawi niż straszy.

Cóż tak właściwie jeśli się nad tym spokojnie zastanowić to śmierć wbrew naszym antropocentrycznym oczekiwaniom nie przypomina w działaniu przełącznika Żyjesz/Umarłeś czy wyciągnięcia wtyczki Ja z gniazdka Doczesny Świat.
Śmierć jest procesem, czymś co zaczyna się w momencie poczęcia, a ostatecznie kończy się wygaszeniem świadomości. Jest również czymś naturalnym, integralną częścią pakietu czyniącego nas ludźmi, a mimo wszystko panicznie jej się boimy. No spora część z nas, zwłaszcza ci którzy żałują, że żyli tak a nie inaczej. Wolność wyboru to odpowiedzialność - pamiętacie?

Istotną kwestią, którą aż do tej chwili zbywałem milczeniem, jest pytanie: I co dalej?
Umarliśmy i co dalej z tym fantem metaforycznie i metafizycznie mamy zrobić?
Różne religie w różny sposób udzielają odpowiedzi: odrodzenie w jakimś cudownym/paskudnym miejscu zależnie od wyglądu życiorysu, powolne wspinanie się po stopniach kolejnych żywotów, od kornika do człowieka, po ateistyczne przestrzenie pełne  pustki.
Ośmielę się do tej listy dopisać śmiałą tezę: umieramy ostatecznie dopiero  wtedy, gdy umiera pamięć o nas. Dziwne podejście, ale otwiera spore możliwości manipulacji naszymi umysłami, no i ucisza odrobinę niepewność czającą się w umyśle.

Zabawne jest za to podeście ludzi młodych i w pełni zdrowych, to ich nieskomplikowane przekonanie o własnej nieśmiertelności czy też niezniszczalnej energii, jakby starość, choroby czy śmierć były rzeczami, które trafiają się tylko innym. W takim przypadku jestem ambiwalentny i choć zazdroszczę nieco podejścia, to jednak współczuję bolesnego przebudzenia.

Oczywiście istnieje alternatywa likwidująca na cacy i glanc wszystkie powyższe rozwiązania.
Należy po prostu przyjąć, że nasze istnienie jest tylko iluzją, odmianą sterowalnej fikcji kreowanej przy użyciu tańczących kwantowo urojeń w naszych białkowych mózgach.
Fachowo takie podejście można chyba nazwać syndromem wyparcia w wersji ostatecznej, no i jest bardzo wygodnym alibi w sądzie:
 - To nie mogłem być ja, bo ja jestem tylko urojeniem, wy wszyscy też jesteście urojeniem.
W efekcie wyznawca lub wyznawczyni tej drogi myślenia dość szybko skończy w przyjaznej przestrzeni pozbawionej ostrych krawędzi. A przynajmniej kupie atomów nazywającej się mną, tak się wydaje...

Q.

 

 

Ps. Obyście nigdy nie musieli decydować o życiu lub śmierci...

1 komentarz:

  1. Hmmm.... Naprawdę intrygujący post :). Takie przemyślenia są tak kuszące, bo porywające, ale tak w sumie to raczej nie polecam dania się ponieść im zupełnie, bo można wpaść w stan, w którym rozglądasz się po pokoju i nie wierzysz, że to wszystko jest prawdziwe. Nie istnieje nie tylko sufit, widok za oknem, ale też własne ciało a nawet świadomość. Ale jak w takim razie daje się radę o tym myśleć? Otóż to też iluzja, tak się wtedy wydaje. Nie polecam, szczególnie jak się w takim stanie tkwi więcej niż dzień, znacznie więcej. Chyba już lepiej wierzyć, czy chociaż wmawiać sobie że się wierzy w to, że to czego doświadczamy jest mniej lub bardziej* realne, ale jednak, przyjmować to co widzimy, bo myślenie o tym, że jesteśmy zbiorem atomów, że wszystko jest, że tak naprawdę nie ma wtedy wyraźnej różnicy między "mną" a powietrzem wokół, klawiaturą i zaczyna się rozkminiać, że w sumie to jaka różnica między tym czy się żyje czy nie skoro na poziome atomowym i "nieożywione" i "ożywione" byty wyglądają podobnie? (w końcu w martwych rzeczach też zachodzą reakcje chemiczne). (*mniej lub bardziej, bo nasze zmysły są bardzo ograniczone, co pociąga za sobą skromniejszą obserwację istniejącego świata (chociażby taka drobna kwestia, że nie widzimy ultrafioletu i cóż z tego, że wykryjemy go czujnikami... gorzej w coś uwierzyć gdy się tego nie widzi na własne oczy). Ojej. Przepraszam za chaos.

    OdpowiedzUsuń