W sumie sam nie wiem czemu zacząłem z nudów czytać swoje stare posty, te z samego początku i te trochę późniejsze.
Wiem natomiast że kręcąc z niedowierzaniem głową uśmiałem się niczym pijak z durnego suchara z wykorzystanych konstrukcji językowych, które z potoczną mową mają tyle samo cech wspólnych co mrówka i kontrabas.
Do tej pory nie jestem w stanie sam sobie odpowiedzieć na pytanie: Jakim zarządzaniem dzikiego fuksa związanego chyba z neuroprzekaźnikami napisałem to wszystko na trzeźwo...
I widzę co ostatnio jakoś zatraciłem w moim stylu pisania:
To pozytywnie napędzające szaleństwo filozoficzne, tę czysto umysłową radość z kpienia z czegokolwiek, bez jakichkolwiek spojrzeń w tył na rozsądek z pogardą oglądający coraz bardziej finezyjne wybryki w języku.
Z jednej strony wyrobiłem się ciutek literacko, przez co mniej już skrótów myślowych, a z drugiej zgorzknienie rzeczywistością zaczęło zabijać cudownie różowy obłoczek pozytywnej energii, która jakoś potrafiła się przebijać, przesączać w głąb umysłu nawet przy bardzo poważnych rozważaniach na trudne tematy.
Aż strach się bać dokąd to zmierza...
Jednak spróbuję ponownie, z raz może dwa napisać coś, do czego będę mógł wrócić za rok i śmiać się jak głupi do śmierdzącego sera, tylko po to, by chwilę później zostać rozjechany przez pociąg z refleksją: Eureka, to ma sporo sensu!
Q.
Ps. Tylko jak to osiągnąć??
To jednak jest wstępne pytanie prowadzące do kolejnego wpisu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz