poniedziałek, 13 października 2014

Psylocybiczna kolorystyka świata

Bo miałem teoretycznie napisać coś o freudowsko rozseksualizowanych feministkach obmacujących granice absurdu, ale jakoś mi się nie chce. A i za tę piosenkę możecie mnie pokochać lub znienawidzić...

 

Tak więc zastępczo wezmę się za palący problem męskiej ułomności kolorystycznej.
Temat znany i obśmiany przez wszystkich, przecież facet jako szowinistyczna pododmiana patafiana rozróżnia jedynie kilka kolorów podstawowych,a jego nanookres skupienia przyciągają kwestie takie jak odległość od najbliższego baru, szanse na wyrwanie seksbomby i położenie przestrzenne tej cholernej toalety, a nie wyrafinowane sugestie rozmytego księżniczkowatego różu z dyskretną nutą kurwiarskiej czerwieni na sukni tej  parchatej ździry pięć stolików dalej.

Oczywiście przeginam, ale jest jesień i kolorystyka okolicy osiąga poziom złożoności ogarnialny jedynie przy zastosowaniu niemal magicznego wyciągu z grzyba psylocyba (przed użyciem zapoznajcie się z doktryną podpisu, bądź skonsultujcie z najbliższym znachorem bądź bioradioenergoterapeutą), który ma tę ciekawą właściwość rozszerzania ludzkiej percepcji na całe kopy wymiarów urojonych Z tą dyskretną uwagą, że mogą zdarzyć się wymiary zawierające odwrotne smoki (takie co zioną ogniem tyłem..), lewitujące członki i inne produkty pochodne...

Więc jak statystyczny facet miałby określić kolory liści na drzewie?

-Eeeee, jesiennoliściasty!?


Jest najprostszą odpowiedzią eksterminującą wszelkie możliwe komplikacje, ale też niewątpliwie wywołującą mały armagedon furii u płci przeciwnej zakończony podaniem w wątpliwość istnienia czwartej synapsy w męskim mózgu; tej odpowiedzialnej za myślenie gdy pozostałe trzy zajmują się barem, seksem i toaletą...

W przypadku statystycznej niemożliwym czyli osobnika szowinistycznego o łącznej zawartości synaps przekraczającej wzmiankowane cztery możliwa jest odpowiedź:

- No wiesz taka jakaś sfermentowana mieszanina żółci, czerwieni, brązu i zieleni...

Co skutkuje powstaniem znaczącej porcji ciężkostrawnych komplikacji związanych z  średnią możliwą graniczną żółtością żółci.

No i absolutnie niemożliwe  przecież jest istnienie osobnika męskiego dręczonego zagwozdką jak sensownie opisać kolor, który w umyśle wywołuje skojarzenia z gniado brązowo beżowym, ale z odchyleniem zmierzającym w kierunku rozwodnionego miodu.

Którego zaistnienie byłoby niedopuszczalna skazą na typowo kobiecym zajęciu wymyślania nazw kolorów po których większość obdarzonych wyobraźnią ludzi zaczyna poważnie rozważać możliwość rzygania tęczą.

Także na końcu mogę nie pominąć tej cudownej fluoryzującej metalizmem żarówiastej w swej istocie odmiany różu ukochanej przez dziewczyneczki w wieku około lat 9, który ma tę osobliwą właściwość, poza przyzywaniem tęczowych jednorożców niepokalanej złośliwości, że niezwykle skutecznie eliminuje wszystkie zbędne synapsy z chłopięcego mózgu, zostawiając jedynie te nieszczęsne trzy...

Q.

 

 Ps. Przy pisaniu tego tekstu nie zastosowano żadnych psylocybopochodnych, co jednoznacznie wskazuje na fakt, że autor niestety jest osobnikiem statystycznie niemożliwym, faktycznie prowadzącym w/w rozmyślania odnoszące się do koloru pewnej kurtki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz