sobota, 11 października 2014

Rozmówki fizoloficzne 2

Sądzę że przejść już można do tej bardziej ekwilibrystycznie filozoficznej części w której poza nieustannym monotonnym bełkotem o tym że drzewo jakie jest każdy widzi niestety pojawią się pewne  logiczne acz niesprawdzalne teorie.

 

Ponieważ jest to moje drugie podejście do tej cholernej kwestii mam wielce żywotną nadzieję (fałszywą jak się okaże), że nie skończy się to 3 stronami A4 nieczytelnego bełkotu naszpikowanego wystającymi z dziwnych miejsc fragmentami sensu, ale kto wie. Wszystko jest tu możliwe - w końcu to tylko pół litra zrozumienia...

Na początek czynimy absolutnie niepoprawne założenie, że wiemy jak wygląda drzewo.
Jeśli nie wiemy to nic się nie stało, wystarczy wstawić kamień, kolo, spamowódź, ekumenicznie ekstremistyczną bojówkę ekologiczną, lub dowolnie wybrany obiekt o niewiadomym przeznaczeniu z całościowej bazy dostępnych wichajstrów, cosiów i tentegesów. Sens wywodu mimo wszystko powinien zostać zachowany.

Ale skupmy się na drzewie. Nie na jakimś konkretnym gatunku, czy okazie, nie na jakieś biologicznej fazie istnienia czasoprzestrzennego drzewa, po prostu na drzewie jako pojęciu.

Jak zdefiniować drzewo?

Oczywiście składa się z gałęzi korzeni liści i takich tam dziwnych rurkowatych cosiów, które jakoś działają, tylko czy po zsumowaniu tych elementów otrzymamy ideę drzewa, czy jakiś splątany kłąb bezkształtnej biomasy?

Rozsądnym w tym momencie będzie założenie, że istnieje jakaś pierwotna idea pojęcia drzewa zakorzeniona w ludzkim umyśle. Fajnie prawda?

Jednakże opis jak, dlaczego i skąd się tam wzięła musi poczekać, aż znajdę sensowny sposób translacji własnych myśli w zrozumiałe zdania lub też metaforycznie i bardziej obrazowo: Jak opisać ślepcowi zachód słońca, tak aby rozumiał co widzę...
Niecierpliwi mogą zaś sięgnąć po "Naukę Świata Dysku II" gdzie ludzie mądrzejsi niż ja jakoś zdołali to osiągnąć.


I to było by na tyle jeśli chodzi o napady filozofii, natomiast bardzo niedawno zostałem absolutnie zaskoczony celną obserwacją:
  
Dlaczego faceci podają sobie ręce na powitanie?!

Czas więc najwyższy pozamiatać resztki zdumionej szczęki z podłogi i poteoretyzować.
Pierwotna i nieco szurnięta teoria miała małe co nieco wspólnego z rytuałem pokoju:

Coś na kształt ty głąbie patrzaj na moją pustą dłoń; oznaczać ona że mojsza przybyć w pokój i nie zrobić Twoja duże kuku moja maczuge i nie zajumam Twojsza kobieta do moja gospodarka.

Logiczne, proste i skuteczne, aczkolwiek niemożliwe do zaakceptowania w świetle uznanych metod naukowych.

Na ciekawy trop naprowadził mnie fragment podręcznika do svio-vivre'u, który poza pięcioma bzdylionami istniejących rodzajów kieliszków na wszystkie okazje i sposobów rozmieszczenia przy stole o dowolnie fikuśnym kształcie kochanki córki syna wujenki ze strony matki prababki okazał się być źródłem intrygującej ciekawostki:

"Zasadniczo osoby o wyższym statusie społecznym np. pracodawcy i kobiety, powinny jako pierwsze wyciągnąć dłoń. Mężczyźni przy tym powinni witać się gołymi rękoma- kobiety mogą na dłoniach mieć rękawiczki." 

 

Tak więc poza oczywistą obserwacja, że współczesne dziewczyny są niestety skrajnie niededukowane, dostajemy zgrabną teorię ustalania własnej ważności.

Biorąc po uwagę przeszłą obsesję na punkcie kultu "Ja macho, ty przydupas" taki rodzaj powitania można nazwać szybkim i bezkrwawym pojedynkiem na własną dupowzniosłość, który na dodatek nie wywołuje istotnych plam na wymyśle zwanym honorem , które to jak wiadomo najlepiej wybiela się cudzą krwią.

Jak dla mnie ogromny postęp od naparzania się wielgachnymi fallicznymi symbolami męskości po łbach, dla niezorientowanych chodzi o miecze. I jednocześnie okazuje się że szurnięta teoria nie jest aż tak szurnięta, przynajmniej nie aż tak bardzo jak statystyczny Homo sapiens jest szurnięty na punkcie własnej seksualności. 

Q.

 

Ps.  Od kiedy to kobiety rezygnują samoistnie z celebracji wyższości nad facetami!?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz