piątek, 12 grudnia 2014

Człowiek z powietrza, człowiek z mroku

A my nie chcemy uciekać stąd...


Żył kiedyś w pewnym polskim mieście pewien chłopak.
Cichy, wrażliwy, całkiem inteligentny,a choć niemal chorobliwie nieśmiały, to z dobrej kochającej rodziny.I była by to niemal bajka o sukcesie, o radości, szczęściu i późnej starości, gdyby nie drobiazg, malutkie ziarenko piasku w trybiku maszynerii życia, które odmieniło jego los na zawsze.

Zdarzyła się tej rodzinie przeprowadzka, wymuszona względem finansowym, do małej zapomnianej przez rząd mieściny. Jednej z tych, w których czas się zatrzymał, których mieszkańcy znają się od prapokoleń. W jej efekcie nasz 3 letni podówczas bohater stał się obcym pośród swoich, uwierającym niczym drzazga przypadkowo wbita w opuszek.

Ignorowanym, wyszydzonym i odizolowanym, tak jak to tylko dzieci potrafią, lecz mimo wszystko cudem niemal odnalazł kogoś komu zaufał, kogo w swej niezachwianej wierze w ludzi nazywał najlepszym przyjacielem. Lata mijały, przyjaźń rozwijała się niczym piękny kwiat zasadzony na żyznej glebie. I mogłaby to być opowieść o szczęściu, problemach, wagarach, śmiechu i łzach,
 o tym jak przeszli wspólnie  szkołę podstawową, ramię w ramię przyjaźnie rywalizując w osiągnięciach naukowych i obaj wybrali to samo gimnazjum, wylęgarnię problemów.
A działo się to w czasie znamiennych reform wychowawczo-ubiorowych.

Lecz zdarzyło się tak, że niczym Brutus Cezara, nieświadomie kopiując antyczny wzór, zdradził go przyjaciel, przedkładając spadochronów, nieomal osiemnastoletnich byków wagabundów i ich akceptację, nad wspólną historię.  I został nasz dorastający bohater sam, pośród ludzi traktujących go jak powietrze, za najwierniejszego z wiernych przyjaciół uznawszy swego psa. Pięknego wilczura, o złotym sercu, którego nawet tresura nie uchroniła przed schroniskiem. Przygarnięty pod gościnny dach owej rodziny, odpłacił się dozgonną wiernością, gotowy umrzeć by ochronić swego pana, cichego, poważnego chłopaka.

I ukończył owo gimnazjum z wyróżnieniem, patrona laurem, szczerymi życzeniami nauczycielskiej kadry i wielkim cieniem w sercu, charakterem zwichrowanym cynizmem, lecz wciąż płomyk nadziei silnym w nim był, a po liceum już tylko ledwie się tlił. Choć był to ogólniak postrzegany jako elitarny, nagrodami obsypywany, lepszego w ze świecą by szukał po całych trzech powiatach, to jednak smutna rzeczywistości suita dalej fałszowała swoje nuty.

Krótko przed maturą, na dni zaledwie parę przyszedł kres dla najwierniejszego z wiernych, rak po raz kolejny pokonał życie i jako prawny opiekun psa-wilczura, przyszło mu podjąć ostateczną decyzję, nieodwracalną decyzję: amoralna litość czy cierpienie? I nic mu nie pomógł temat świadomie wybrany na egzaminu dojrzałości z polskiego ustną część, pisany przecież o  moralności  i niezbywalności człowieczeństwa w II wojennym piekle Powstania Warszawskiego getta, gdzie to ludzie ludziom autorytarnie los taki wybrali jeszcze za życia.

Potem przyszedł studiów czas, uczelnia wybrana, kierunek studiów przyszłościowy, mówili mu czas to magiczny, czas właściwy, więc poszukaj przyszłej żony. Szukał więc przez czas długi, kandydatek odsiał mrowie, nim odnalazł. Myślał, oto będzie ta jedyna, ktoś podobny kto zrozumie, zaufana bystra nimfa zwiewna niczym jedwab.

Ona jednak wiedźmą była, klina wbiła mu okrutnie, ciągle swary ciągle kłótnie, wkrótce potem nim znudzona nowego znalazła amanta i w dal siną odpłynęła. Tego jednak nie wytrzymało jego sterane samotnością serce, katharsis to ostatnie sprało z niego resztki ducha. Wiedziony rozpaczą, z internetów pomysłowości pomocą zakończył swe cierpienie w parku zimową nocą.

Znalazł go  przypadkowy przechodzień, wyprowadzający rankiem swego ukochanego psa...
Aby oszczędzić doznań osobom wrażliwym przytoczony zostanie jedynie fragment raportu koronera:

"Przy denacie znaleziono torebkę strunową [...] zawierającą wydartą z zeszytu kartkę zapisaną niniejszym tekstem:

Byłem przez lata
człowiekiem z powietrza
człowiekiem z cienia
przesuwającym się bez celu
na skraju waszego pola widzenia
a przy życiu trzymała mnie
już tylko nadzieja
lecz gdy ostatnia jej
drobniutka iskierka
na mych oczach
zgasła
stałem się cieniem
pośród ciemności
zapomnianym za życia
odartym z tożsamości...

I pozostawiam  Wam odpowiedź na pytanie:

Ilu takich ludzi znamy, mijamy codziennie zaprzątnięci własnymi sprawami, a ilu po prostu olaliśmy?

Q.


Ps. Podobieństwo do osób, zdarzeń i miejsc jest losową wypadkową świata rzeczywistego i mojej złośliwości w kreatywności.

Ps.2. Jakiś feedback mile widziany. I wiem, że pod koniec bardziej rymuję - to zabieg poniekąd celowy.

2 komentarze:

  1. Też mnie to często zastanawia - ilu jest takich ludzi i czy mogę jakoś pomóc? W dodatku chodzi nie tylko o ludzi ewidentnie samotnych, ale też tych pozornie posiadających jakieś znajomości. Jednak te znajomości są puste i dają im tylko tyle, że ktoś przebywa z nimi ciałem, ale nie duchem, a to czego potrzebują to otworzyć się przed sobą nawzajem i podzielić cząstkami duszy (nie mówię koniecznie o związku, po prostu o szczerej przyjaźni). I to mnie zastanawia, jak wielu z tych, którzy wydają się być zupełnie "normalni" czuje tą przerażającą czarną dziurę w środku, wsysającą wszystko co dobre. Czy kiedyś nie okaże się, że ktoś kogo trochę znam odszedł z tego świata, a możliwe, że nie stałoby się tak, gdybym się bardziej zainteresowała tą osobą? Wracając do osób ewidentnie samotnych to sprawa ma się znacznie prościej gdy jest się tej samej płci i osobą na której w miarę można polegać. Bo gdy jest inaczej to istnieje pewne prawdopodobieństwo, że gdy próbuje się zaprzyjaźnić z jakimś samotnym kolegą, on się w tej dziewczynie zakochuje (co jest w sumie bardzo prawdopodobne, bo ludzie samotni są tak złaknieni czyjegoś zaangażowania, że często gdy je dostaną to chcąc nie chcąc pokochują tego "dobroczyńcę". I co wtedy ma zrobić taka koleżanka gdy od samego początku wiedziała, że nie chce z nim być, że nie ma szansy by kiedykolwiek go pokochała? Generalnie w przypadku bycia dziewczyną jest chyba ciężej, bo samotne dziewczyny boją się, że ta druga, która próbuje się do nich zbliżyć może próbować dowiedzieć się o niej czegoś tylko po to by potem to wykorzystać przeciwko niej... A w przypadku przyjaźni między mężczyznami raczej nie jest to aż tak realne zagrożenie, może dlatego łatwiej zaufać. Nie raz się w sumie spotkałam z nieufnością tego typu ze strony koleżanki, a świadczyło przeciwko mnie gadulstwo, które jest często utożsamiane z zamiłowaniem do plotkowania. Ale nie ma sposobu by ktoś tak po prostu wbrew swym podejrzeniom i przeszłym urazom zaufał słowom, prawdzie, że mnie to nie dość że nudzi to uważam to za niemoralne. Hmmm. Z resztą czy ci samotni ludzie takich starań nie odebraliby jako jałmużny? W końcu chyba mało kto chce czuć, że inni się nad nim litują. A więc czy w ogóle warto próbować? Myślę, że tak. Ale trzeba najpierw spojrzeć na siebie czy my jesteśmy potencjalnie w stanie udźwignąć problemy z którymi oni mogą się ewentualnie zmagać. Bo doświadczenie pokazało mi, że czasem tak nie jest, że czasem nie jest się w stanie być zawsze wsparciem, że czasem empatyzuje się z problemami tak bardzo, że w pewnym momencie to czuje się potrzebę izolacji czy wręcz wsparcia od tamtej osoby. A to musi w tym kimś wzbudzać kosmiczne poczucie winy, bo po części są odpowiedzialni za nasz stan. Wtedy chyba się tak za bardzo nie pomaga... Hm. Byłam już w takiej sytuacji i to było szalone.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Istnieje związek cichszy niż samotność,
    odpowiednio rozumiany,
    jest samotnością, którą uczyniono perfekcją."
    Robert Louis Stevenson.

    ~Werr

    OdpowiedzUsuń