poniedziałek, 1 grudnia 2014

Dysocjalizacja

Wiecie co?

Ja nie rozumiem ludzi, którzy w swej nieskończonej naiwności wierzą że wrzucenie idiotycznego łańcuszkowego tekstu zawierającego śmieszną klauzulę o prawach autorskich na jednym z portali społecznościowych ma moc prawną.
Żeby było cudaczniej powołują się na ustalenia dotyczące tych praw z roku 1886 (prawdopodobnie - nie robiłem weryfikacji źródeł). W świecie praw autorskich to trochę tak jakby Polska żądała od Rosji przywrócenia ustaleń granicznych z czasów pokoju Polanowskiego, bo takie mamy fiu bździu wymysł.

Ściąga dla leniwych - jest to rok 1634 i wielkie zwycięstwo  Władzia IV Wazy.

Znacznie ciekawszy jest fakt, że zjawisko to wydaje się być pseudocykliczne i posiadać powiązania z każdą zmianą umowy użytkownika i/lub regulaminu użytkowania, który to regulamin w takiej czy innej formie przeklikaliśmy zgodnie z wspomnianą już na tym blogu  jakiś czas temu manierą too long, didn't read - po nerkę zgłoście się później...

Co jeszcze bardziej groteskowe - sami te informacje, absolutnie dobrowolnie temu portalowi udostępniamy w pozbawionej zdrowego rozsądku pogoni za ochłapami uwagi innych.
I to naprawdę przeraża - w epoce natychmiastowej, niemal darmowej komunikacji, jesteśmy tak zsocjalizowanie wyalienowani (anglicyzm - socialised, brakuje dogodnego polskiego odpowiednika), że zrobimy niemal wszystko dla przyciągnięcia uwagi ludzi, na których tak w sumie przeciętnie nam zależy, jednocześnie zamykając się w szczelnej skorupce przed tymi których kochamy.

Chodzi  między innymi o rodzinę i rosnącą przepaść między pokoleniami, którą kiedyś faktycznie mierzyło się w pokoleniach -  na zasadzie dziadkowie niekoniecznie wiedzą o czym mówią ich wnuki, a teraz można się już pokusić o zdefiniowanie przepaści rocznikowej o 4-6 letnim okresie zrozumienia. Mam tu na myśli okres czasu dla którego można jeszcze z dużą pewnością wyznaczyć pewne wspólne trendy kulturalne, który w praktyce oznacza, że starszy brat może mieć problemy ze zrozumieniem specyfiki środowiska swojego 5 lat młodszego brata, o siostrze już nie wspominając.

Ponieważ uważają mnie za dziwaka myślącego o dziwnych bytach niematerialnych, to nie odmówię sobie gdybaniny eskalującej ten fakt do rangi problemu uzależnienia języka używanego do komunikacji od kilkugodzinnych mikrotrendów.
Chodzi mi o hipotetyczną sytuację w której odłączenie się od sieci na więcej niż x godzin, skutecznie uniemożliwia bezproblemowe zrozumienie przekazu. Taki językowy szatański kociołek, którego pseudolosowe fluktuacje generują komunikacyjny chaos totalny.


Q.


Ps. To tylko dygresja, więc po co się przejmować?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz