Trafił przed moje oczy okropnie napisany "raport" o nauczaniu na pewnej uczelni wyższej.
Napisałem do niego coś na kształt polemiki, w moim ironicznie zgryźliwym stylu uwypuklając błędy i niedomówienia.
Oto ona.
Jest to jednak dokument okaleczony, zatruty złośliwością i maniakalnym szaleństwem poprawności logicznej.
Brakuje w nim wielu słów opisujących trafność niektórych spłyconych obserwacji.
Nie dodałem również okruszków pochwały za pomysł powrotu do egzaminów wstępnych, ale również oszczędziłem hańby wykpienia dalszych pomysłów związanych z egzaminowaniem wiedzy ogólnej.
Cóż, wielokrotnie pisałem, że aniołem czy też nieomylnym nie jestem, nie uważam się za takiego, i nazywanie mnie tak traktuję jako grubymi nićmi szytą kpinę.
Jednak zdumieniem napełnia mnie fakt, iż wiele osób nie potrafiło się przegryźć przez warstwę ochronną zapętleń stylistycznych (łatwych) i kompletnie olało kilkanaście całkiem sensownych zarzutów racjonalnie odnoszących się do pierwotnej argumentacji...
Ehh...
I siej tu ironię, zbierając zgorszenie...
Natomiast dlaczego polemika to czyste zło?
Z definicji wyłapanej na stronach jak zawsze pomocnej wiki polemika wywodzi się z greckiego wojować, toczyć boje. Więc patrząc wprost skoro wojna to czyste zło, to logicznym przedłużeniem tej myśli jest tytuł posta.
Ponadto, w dowolnej książce traktującej o taktyce, nie znajdziemy słowa o komplementowaniu mocnych stron przeciwnika, czy sojusznika.
Zawsze punktowane jest znalezienie tych słabych punktów potknięć.
Czyli Q.E.D. polemika to sztuka piętnowania słabych stron przeciwnika w sposób akceptowalny ustalonymi normami społecznymi.
Ergo czyste zło...
I gdybym nawet mógł cofnąć czas, napisałbym tak jeszcze raz.
<Edycje! Edycje! Edycje!>
Uwaga BONUS! Tu temat zostaje wyczerpany. A blog niniejszym wraca na wokandę, ten jeden wyjątkowy raz, przed przerwą.
Q.
Ps. A może jednak to tylko krytyka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz