piątek, 11 kwietnia 2014

Taka piękna nierzeczywistość vol.3

Udało mi się złapać rytm i może w końcu złośliwy punkt skupienia uwagi uniwersum przeniósł się gdzieś indziej. Może nawet napiszę coś ciekawego... Może nawet trochę literacko pobrykam ...


W przelocie chwytam klucze i wychodzę...

Delikatne plaśnięcie drzwi o framugę nieomal wyrywa mi bębenki uszne. A jeszcze czeka mnie ta cholerna winda...

Perspektywa wytrzęsienia w tym hurgoczącym pudle rodem z piekieł zdecydowanie nie poprawia mi samopoczucia. Kilkanaście potępieńczych sekund później z cichym westchnieniem wytaczam się na ulicę.

Zapach śpiącego miasta, unikalna kombinacja spalin, resztek smogu z nutką papierosów, wczorajszego obiadu i  fetorem chorego psa,  o oleistej fakturze przyprawia mnie o dodatkowy, jakże niepotrzebny zawrót skatowanej głowy.

Wpatrzony w nierówny chodnik powoli wlokę się do przodu, chaotyczne zmiany światła rzucanego przez latarnie  w mrok niczym perwersyjne wyzwanie w połączeniu z cichą muzyką łagodnie sączącą się do uszu hipnotyzują. Jasno, ciemniej, jasno, ciemno, kroki podświadomie synchronizują się z rytmem perkusji.

W końcu myśli zwalniają niczym spłoszony koń, od szaleńczego galopu poprzez energiczny cwał do statecznego stępa, w końcu zaczyna wracać  pancerna ołowiana ściana rozsądku, ten mój jakże potrzebny bunkier na zgromadzone w mrocznych  zakamarkach szaleństwo.

Spokój...
Ile trzeba cię cenić ten tylko się dowie kto cię stracił i odzyskał...
Pojawia się, wkrada niczym złodziej, ale przynosi ulgę...
Krok staje się bardziej sprężysty, w kącikach fragmentu ciała który ma przypominać usta błąka się cień uśmiechu...

Zaczynam przypominać sobie kolejne elementy snu, kawałki gargantuicznych puzzli zawierające fragmenciki kolorów, faktur i emocji. Czas na ich spokojną, metodyczną w dokładności analizę i reinterpretację.

Pogrążony w odmętach i labiryntach umysłu, kompletnie nie zauważam współczesnego Minotaura.
Jego istnienie zostaje eksperymentalnie odnotowane w momencie brutalnego zderzenia niesprężystego.
Któż to ośmielił się złośliwie postawić latarnię w tak durnym miejscu?

Jak zwykle emocje są szybsze od rozsądku, ale już wyczuwam jak cynizm niczym wąż wysuwa lśniące ironią kły... Przynajmniej spuchniesz symetrycznie, może nawet wypiękniejesz z takim limem.
Z głębi gardła wyrywa mi się chichot szaleńca. Wypięknieję... Mhm, aha, jasne... Równie dobrze można uwierzyć w szczere intencje polityków...

Szelest za plecami podrywa na baczność wszystkie możliwe instynkty przetrwania...
Odwracam się, włosy jeżą się na karku, strach kreuje kolejne wersje piątku trzynastego...

To tylko jakiś facet z psem, możliwie dyskretnie próbujący opuścić okolicę...
Jakoś mu się nie dziwię, sam bym uciekał, śmiech towarzyszący tej myśli działa na niego jak smagnięcie batem...

Pora wracać, rano też jest dzień do przetrwania, rozsądek przedziera się przez skomplikowane mandale myślowego chaosu... Kroki same niosą mnie spowrotem...

Q.


Ps. Dziś mi się udało... Czy będzie vol 4? Czas, okropny złośnik będzie musiał dać Wam odpowiedź...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz